Siódma i ostatnia jazda po mieście

Dopiero na koniec kursu stres przed wyjazdem na miasto mnie trochę opuścił. Pomagało motywowanie typu: – „Co ja nie dam rady? Ja?” ;-). Oj, żeby na egzaminie też to poskutkowało!

Po raz pierwszy zdarzało mi się przekroczyć „przypadkiem” 50 km/h, więc muszę się pilnować na egzaminie i z licznikiem. Po raz pierwszy, świadomie – a nie przypadkiem, starałam się wchodzić w zakręty na przeciwskręcie i z wychyleniem. Pierwsze wrażenie: – „aaaaa, co ja robie? Chyba zamknę oczy!” ;-), drugie wrażenie: – „aaaale zajefajnie i udało się, bo jadę dalej swoim pasem” ;-).

Instruktor chyba opłacił rowerzystów, żebym poćwiczyła wyprzedzanie z przeciwskrętem, wachlowanie głową i kierunkowskazem. Bo co kawałek, to mi się rowerzysta objawiał na trasie – no trening był to dobry!

Na jednej krzyżówce zdecydowanie za długo się „cackałam” z wyjazdem. A na jednym hamowaniu awaryjnym, zapomniałam o pozycji ciała i zaparciu się na kierownicy – co zaskutkowało tym, że motocykl zatrzymał się w miejscu, a moje ciało nadal jechało… Zatrzymała mnie kierownica ;-).

Kurs dobiegł końca, ale jak już będę znała termin egzaminu, to wezmę jeszcze jakieś lekcje jazdy, żeby sobie to wszystko (plac i miasto) powtórzyć. Tymczasem może wreszcie jakiś urlopik? Z motocyklem? 😉

Jedna odpowiedź do “Siódma i ostatnia jazda po mieście”

  1. Dasz radę! Kto jak nie Ty? 🙂
    Przeczytałam całego bloga i mam wrażenie jakbym to ja go pisała 🙂
    Może zacznę swojego?
    Właśnie spędziłam pierwszy długi weekend z Dominatorem w Bieszczadach – już po egzaminie, jeszcze bez papierka… na który czekam z niecierpliwością bo we wrześniu 2 tygodnie urlopu na motocyku… 🙂

Możliwość komentowania została wyłączona.