Przygotowania do wyjazdu idą pełną parą! Mój motocykl ma przyjechać do salonu w czwartek, a Emil postanowił zawieźć swojego ZX-10 na przegląd przedwyjazdowy. Podjechał pod mój blok i musieliśmy na jego motocyklu skoczyć na parking po moją maszynę, żeby potem na moim motocyklu wrócić do Brzegu Dolnego.
Po chwili do mnie dotarło, że znowu będę musiała być plecakiem na ścigaczu. Na szczęście tylko przez parę kilometrów… Dlaczego tego nie lubię? Bo zadupek na ZX10 służy do wożenia 15-latek i dziewczyn w rozmiarze XS-S – chyba tylko im tam jest wygodnie. Podnóżki są tak wysoko, że nie jestem w stanie nawet się z nich odbić, więc jest niezły ubaw jak próbuję wsiąść. Najlepiej jak wsiadam pierwsza, bo wtedy siadam za kierownicą i zgrabnie przesuwam się do tyłu 🙂 . Jak Emil już jest za kierownicą to się dopiero zaczyna akrobacja! Wsiadam wtedy normalnie z ziemi, a nie z podnóżka – Emil trzyma mocno maszynę, a ja przekładam nogę i przesuwam się, aż ulokuję się na środku kanapy. Z boku z pewnością wygląda to przezabawnie hehe. Schodzę też od razu na wyprostowaną nogę – na szczęście mam je na tyle długie, że dosięgnę z zadupka.
Ale to nie koniec niewygód, bo na ścigaczu najbardziej lubię pozycję… wyprostowaną haha Siedzę sobie dumnie i wysoko, kierowca gdzieś na dole i fajnie jest! Dopóki nie przyśpiesza 😀 Potem niestety nie ma zlituj się i trzeba się na tym kierowcy położyć i zaprzeć rękami na baku, żeby bidulka nie zmiażdżyć przy hamowaniu. Kolana prawie pod brodą – no bez sensu!
To nie koniec atrakcji związanych z plecakowaniem, bo zostało jeszcze ok. 40 km do pokonania na moim motocyklu. Ale jak to? Plecakowanie na własnym motocyklu? To przecież jak koszmar senny! No ale zgodziłam się, bo to już lepsze, niż jakbym ja miała wieźć Emila 🙂 .
Pozycja fajna, bo wyprostowana, ale do baku jakoś nie dosięgam. Ruszamy, jedynka szarpie, dwójka szarpie. Stajemy na światłach: „yyyy a biegi to Ty umiesz zmieniać”? – pytam. No i doszliśmy do sedna problemu, po prostu na ZX można sobie z klamki strzelać, a ER6 lubi łagodną obsługę. Jak już opanował moje sprzęgło, to na szybkim hamowaniu – kangur! A mną rzuca w przód i w tył na zmianę. No to znowu go pytam, co on tworzy z tym hamowaniem? No i się okazało, że on na ZX hamuje trochę hamulcem pulsacyjnie, a bardziej silnikiem. Tyle, że u mnie to sprawia, że motocykl robi kangurka, niczym kursant eLką, a pasażer z chorobą morską puścić pawia może haha. No nic… docieramy się w tym zestawieniu przecież i na szczęście tylko na chwilę…
Odetchnęłam za miastem, można krajobrazy pooglądać, biegów i hamowania już mniej… Ale zaraz, zaraz – co on tak zapindala po tych zakrętach! Już go miałam palnąć w kask, ale patrzę przez jego ramię, a na liczniku…. 85 km/h! Haha to się uśmiałam. No dobra – wyluzuję, głęboko pooddycham, dam radę! Przecież jeszcze tylko kawałek do mety. Uchwyty boczne gniotą mnie w tyłek, nie przemyśleli tego mocowania.
Aż tu nagle, rzuca mną jak workiem kartofli normalnie! Podskoki, telepanie, szarpanie, bo wyboje na drodze, łaty przeróżne i takie tam, a przede wszystkim – prędkość! Oddychaj, oddychaj… A Emil zdziwiony, bo on tam wcale dyskomfortu nie czuł.
I wiecie co? Wracałam tą samą drogą i nawet szybciej, te same wyboje i… na przedniej kanapie faktycznie, prawie się ich nie odczuwa 🙂 . Czego nas nauczyła ta przygoda? Że każdy motocykl inaczej lubi się prowadzić, że pasażer zawsze odczuwa mocniej wszelki dyskomfort i że najlepiej jest wtedy – jak każdy ma własną kierownicę!
p.s. i że powinni robić szkolenia z tego, jak wozić pasażera a nie worek kartofli 😉