O butach motocyklowych słów kilka

IMG_20160319_093707Zawsze miałam frajdę z kupowania butów, na szczęście mocno stopuje mnie przestrzeń w której mieszkam i nie mogę ich kupować zbyt dużo. Ograniczam się do jednej pary każdego rodzaju, czyli: jedne sandały sportowe, jedne codzienne, jedne na koturnie, jedne na obcasie i tak z każdym kolejnym półbutem i kozakiem 🙂 Wyrosłam już z kupowania butów niepraktycznych (kupiłam raz kozaki na dużym obcasie za niemałe pieniądze i potem ubrałam je RAZ!), a stawiam teraz bardziej na wygodę wielogodzinnego użytkowania.

Od ubiegłego sezonu kompletuję ciuchy motocyklowe na porę upalną i jesienno-zimową. Ten grubszy komplet mam z Probikera, a zimą udało mi się upolować tanie spodnie Roleff i kurteczkę Richa z panelami z siatki (zbroja nie jest zbyt sympatyczna w codziennym noszeniu), a do kompletu zostały mi jedynie buty letnie.

Początkowo upatrzyłam sobie TCX Cube Air, jednak nadarzyła się okazja kupienia w super cenie butów Sidi Cobra, które mogą być całoroczne, ponieważ dobrze oddychają i mają dodatkowe suwaki do wentylacji. W sumie to się ucieszyłam, bo moje buty Forma Simo to najgorsze buty, jakie miałam okazję użytkować.

Po niecałych 2 sezonach tak bardzo się „rozczłapały”, że teraz mogłyby być moimi kapciami – sami zobaczcie na zdjęciach. Druga wada to brak osłonek do dźwigni, dlatego są całe przodem porysowane. Trzecia to „niby” membrana Drytex, która kompletnie nie oddycha, a latem to już katastrofa na całej linii. Jedyny plus, jakiego się mogę doszukać to usztywnienia palców, pięty, kostek i goleni – tylko jaki z tego pożytek, skoro but jest tak luźny, że spadnie ze stopy przy najmniejszym upadku?

IMG_20160308_163702Sidi Cobra podobały mi się bardzo, szczególnie, że w czerwonym kolorze były. Rozczarowanie było spore, gdy się okazało, że mój rozmiar nie do końca na mnie pasuje. Sprawdziło się to, co słyszałam, że w niektórych modelach Sidi należy dobierać o numer, a czasem nawet dwa numery, większe buty. Niestety w tym modelu już promocji nie było, więc zostały mi nieco droższe Sidi Vertigo Lei (spłacam na raty w moto-point.com.pl, więc boleć nie będzie). Jak przyszły to odkryliśmy, że to po prostu rozmiarówka japońska, ostatnia w tabeli producenta (nie można się absolutnie sugerować tą europejską).

IMG_20160319_130249_615

Pierwsze wrażenia? Mocne usztywnienie (nie powinny się rozczłapać), idealnie dopasowanie stopy, wpasowanie pięty i łydki (mam raczej szczupłą stopę, przy tęższej zalecam model męski), wygodne, choć nieco „kwadratowe” chodzenie (podeszwa jest sztywna, ale wyprofilowana). No i ostatnie, równie ważne – one są po prostu piękne!

Są różne gusta, jednak wydaje mi się, że niewielu jest motocyklistów/ek, którym Sidi się nie podobają. Wkrótce przetestuję je w czasie jazdy.

Rajdowy weekend

Mam nową apkę z pogodą, która jednego dnia uratowała mnie przed katastrofą, a drugiego rzuciła w ulewne deszcze. No co za małpa! 😉 Do Kotliny Kłodzkiej miałam jechać w piątek popołudniu, było piękne słonko i 17 stopni, więc ciężko było wysiedzieć w robocie. A tu moja nowa apka „krzyczy”: ulewa, pompa, nigdzie nie jedź! No i skubana miała rację. Przełożyłam wyjazd na sobotę po 10, bo od 11 miało wyjść słoneczko.

Wstałam rano, śniadanko i ruszyłam, choć szczerze mówiąc, ani trochę nie wyglądało to niebo na przyjemnie rozsłonecznione, ale skoro prognoza wie lepiej… Ruszyłam i nic nie widzę! Masakra jakaś! Moja szyba nigdy tak mocno nie parowała! Może czasem, jak się zatrzymałam w deszczowy dzień, ale nie tak, że kompletnie nic nie widać. Wyciągnęłam podbródek z kasku i schowałam do kieszeni, zrobiło się głośniej, zimniej, a szyba nadal biała!

Trzeba było ją otworzyć na 1/3 wysokości i nie muszę mówić, jak mi było z tym przyjemnie? Przy tych, może 9 stopniach temperatury? Mam na szczęście polarową kominiarkę (taką z dużym otworem, bo inne zaparowują mi okulary). Przez miejscowości było spoko, ale na trasie jechałam do 85 km/h, żeby nie zamarznąć. Świat widziany przez lekko mleczną szybkę był taki miękki i przytulny, szkoda, że tylko pozornie 😉 .

Jak już przyzwyczaiłam się do tej niekomfortowej sytuacji – to usłyszałam pierwsze kap, kap na daszek kasku. Chwilą potem była już ulewa! I nie jedna, ale trzy! Parę kilometrów deszczu, parę bez i od nowa. Kask zaparowany od środka + deszcz na zewnątrz – normalnie sytuacja, jak z dreszczowca…. yyyy deszczowca? 😉

Najpierw się wkurzałam, opony trzymały – to nie zwalniałam zbytnio, żeby szybko chmury deszczowe wyprzedzić. Potem było mi już wszystko jedno, bo i tak byłam mokra, w butach miałam wodę (dziękuje Wam „cudne” buty Forma Simo, które macie membranę jedynie w teorii! O rozklapaniu skóry nie wspomnę, bo po roku to kapcie mam, nie buty), palce u rąk też zamarznięte, aczkolwiek rękawice membrany nie mają, a nie przemokły! Ciuchy Probikera dały radę, tylko spodnie nieco dołem przemokły.

Moje kolejne zakupy to uniwersalny pinlock, pokrowiec wodoodporny na buty i coś do oczyszczania szyby z wody: wycieraczka w sprayu, albo nakładka gumowa-wycieraczka na palec. Dojechałam do domu, zrzuciłam mokre ciuchy, zawinęłam się kocem i przytuliłam do termoforu. „Nic mnie dzisiaj nie wyciągnie z tego koca!” – pomyślałam. Nic, chyba, że Rajd Dolnośląski! 😉

Przyjechał brat i obczailiśmy harmonogram rajdu, że zdążymy jeszcze na jeden nocny odcinek. Jak dotarliśmy do lasu, gdzie była fajna partia zakrętów, to było już całkiem ciemno! Dobrze, że latarki w telefonach są, a i ognisko na skarpie kibice rozpalili. Był klimacik 😉 . Zupełnie zapomniałam już, jak fajnie jest na nocnym odcinku. Dźwięki przecinają ciszę, a reflektory rozświetlają ciemności, wszystko jest intensywniejsze, nawet zapachy. Wada jest tylko taka, że nie widać, która załoga jedzie, co najwyżej po tylnych lampach – model rajdówki można rozpoznać 😉 . Wracając z odcinka trochę się pogubiliśmy i mieliśmy okazję poczuć się jak rajdowcy, wracając po ich trasie. Po drodze zatrzymała nas rajdowa załoga, która z powodu awarii została przy drodze, bo skończyły się im… papierosy 😉 .

Następnego dnia na oglądanie rajdu umówiłam się z Andrzejem (mężem Magdy), który widząc te 2 poranne stopnie na termometrze, wybrał auto zamiast motocykla – nie dziwię się! Ogarnęłam mapki i już wiedziałam, gdzie pojedziemy docelowo, jednak wybór miejsca do oglądania zawodników, zawsze jest dla mnie spontanem. Szliśmy dość długo odcinkiem i buty solidnie obkleiliśmy błotem z pola, zanim wybraliśmy „to” miejsce. Okazało się, że miejsce było strzałem w dziesiątkę, najpierw kawałek dalej z drogi wypadła zerówka, a potem kolejne załogi jechały tam dość widowiskowo, a kolega miał okazję to uwiecznić:


Fot. Andrzej Turczyn

Rajd tak się fajnie poukładał, że mieliśmy 30 minut przerwy na tosty i ciasto u mojej mamy, po czym udaliśmy się na kolejny odcinek. Oryginalne pojazdy poruszały się też polami:

A na koniec pojechaliśmy na miejski odcinek w Kłodzku, gdzie byli też inni motocykliści z Wrocławia.

Po wycofaniu aut WRC, rajdy znacznie straciły na swojej widowiskowości, jednak teraz, gdy jeżdżą eRki, to czołówka prezentuje się całkiem agresywnie. Nie jeżdżę już za rajdowcami po całym kraju, ale jak mam rajd czy wyścig w okolicy – to z pewnością mnie tam spotkacie!

p.s. Musiałam umyć na szybko motocykl po tych ulewach, bo ubłocony był strasznie. Poprosiłam też mamę, by uszyła mi osłony na handbary z materiału wiatroodpornego i wyszło jej to całkiem nieźle. Tylko muszę dołem materiał złapać ciaśniej, bo nieco furgocze. Wracałam już po zmroku do Wrocławia, ale ręce dowiozłam cieplutkie!