Triumph Dziewczyn 2023

W ubiegłym sezonie kilka razy brałam udział w inicjatywie kobiecych wycieczek motocyklowych Triumph Dziewczyn, organizowanych przez Triumph Wrocław. Każdą miło wspominam, dlatego też chętnie zapisałam się na edycję tegoroczną. Okazało się, że formuła wycieczki została wzbogacona o szkolenie z jazdy precyzyjnej z Elizą z MotoPomocnych, co mnie bardzo ucieszyło. Mogłyśmy się wreszcie poznać na żywo, bo choć blisko od siebie mieszkamy, to jakoś nigdy nie było okazji.

Tym razem nasza ekipa liczyła 12 motocyklistek, były stałe bywalczynie, jak i nowe dziewczyny. Wycieczkę do Lubiąża prowadziła tradycyjnie Magda Rocket Queen. Wyjazd z Wrocławia w sobotę nie należał do najłatwiejszych dla takiej grupy i się okazało, że po drodze część jej się zgubiła. Po telefonicznym namierzaniu mogłyśmy ruszyć dalej w pełnym składzie.

Na obiadek pojechaliśmy do Karczmy Cysterskiej w Lubiążu. Ja zdecydowałam się na polecane pierogi, ale w wersji, jakiej jeszcze nie jadłam – szpinakowe z mięsem. Posilone, wybrałyśmy się na krótki spacer pod Opactwem Cystersów, choć często słyszę, że niektórym to miejsce kojarzy się bardziej z „wariatkowem”, bo przez jakiś czas był tam szpital psychiatryczny (i też nadal w tej miejscowości takowy funkcjonuje).

Po wycieczce wróciliśmy pod siedzibę Triumph Wrocław, żeby wziąć udział w drugiej części spotkania, która miała być bardziej edukacyjna. To był taki wstęp do pełnego szkolenia z jazdy precyzyjnej, który obejmował teorię i kilka ćwiczeń praktycznych. Szkolenie prowadziła Eliza (Moto Elizz na FB) z MotoPomocnych, która z zapałem wzięła się za poprawianie naszego stylu jazdy, co zaraz przekładało się na precyzję w wykonywanych przez nas ćwiczeniach. Każda z nas zauważyła poprawę swoich umiejętności, przy technice jazdy, jaką wpajała nam Eliza.

Jedno z ćwiczeń to była ósemka, która mówiąc wprost – jest dla mnie figurą dramatyczną, ponieważ jej skutki odczuwać będę już do końca życia, a było to tak: https://pamietnik-motocyklistki.pl/2012/09/04/moja-tragiczna-w-skutkach-honda-gymkhana/. A tak wyglądał mój „robaczek” po wyjściu ze szpitala: https://pamietnik-motocyklistki.pl/2012/09/10/prognozy-nie-sa-rozowe/. Ponoć trzeba mieć szczęście, żeby mieć takiego pecha…

Mimo to pojechałam z rozpędu na to ćwiczenie, ale im dłużej o nim myślałam, tym bardziej rosła we mnie niechęć do kontynuacji doskonalenia przejazdu tej figury. Dziewczyny jednak nie dały mi taryfy ulgowej i musiałam się z tym zmierzyć. Z obecnym motocyklem jeszcze nie do końca się czujemy, więc łatwo nie było, ale postęp jednak zauważyłam. Później były jeszcze inne ćwiczenia i w międzyczasie nieco teorii.

Eliza jest na początku swojej drogi w roli instruktorki, ale jestem przekonana, że ten kierunek jej rozwoju jest idealnie dobrany do jej zapału i charakteru. Taka instruktorka potrafi zmobilizować, przekazać wiedzę, podrasować umiejętności swoich uczniów i wprowadzić dobre nawyki do codziennej jazdy. Choć to było krótkie spotkanie, zachęcające do poszerzenia wiedzy i umiejętności, to i tak widzę jego pozytywne skutki.

Tak sobie myślę, że takie szkolenia warto robić do skutku, do wyrobienia pozytywnych nawyków. Sama przeszłam kilka szkoleń, też na torze, a jednak po czasie (zwykle po restarcie sezonu) łatwo się wraca do starych, niezbyt korzystnych nawyków. A i ta wyrobiona w sezonie jedność z motocyklem, pewność jazdy w każdych warunkach, musi od nowa się odbudować. Dlatego warto odświeżać wiedzę i szlifować umiejętności na szkoleniu min. raz w roku.

To był super dzień z koleżankami – motocyklistkami. Widać, że mamy tę moc i pasja motocyklowa w naszym życiu nie jest żadnym przypadkiem. Dziękuję salonowi Triumph Wrocław za taką wyjątkową inicjatywę!

Zdjęcia w większości robiła Paulina Miodońska, część jest moja i od innych koleżanek.

Triumph Dziewczyn po raz drugi!

Pierwszy, majowy wypad z serii Triumph Dziewczyn był bardzo udany (opisywałam go TUTAJ), dlatego z chęcią zapisałam się na kolejny, szczególnie, że miał być dwudniowy. Plan na ok. 500 kilometrów obejmował kręte drogi po polskiej i czeskiej stronie, a organizator zagwarantował nam nocleg w czeskim miasteczku Opocno, nad jeziorkiem. Z lekkim niepokojem obserwowałam deszczowe prognozy, jednak wszystko nam sprzyjało, bo wystarczyło godzinę startu przesunąć o godzinkę i już mogłyśmy się cieszyć piękną aurą przez resztę weekendu. Choć ja akurat zaczęłam dzień od zgubienia się, bo nawigacji nie odpaliłam i mi się ulice pomieszały. Ale przy okazji zrobiłam wywiad środowiskowy i okazało się, że wszyscy wiedzą, gdzie jest salon Triumph’a.

Na wycieczkę wyjechałyśmy na 10 motocykli i kolumnę otwierały oczywiście Triumph’y, a w tym Asia na swoim świeżutkim nabytku Tiger 850 Sport. Przystanki były dość często, bo Gosia miała w swoim motocyklu bak w wersji mini. Ta historia z bakiem miała swoją puentę, ale o tym później… Po drodze podjechałyśmy zobaczyć zaporę w Zagórzu Śl. oraz Muchopułapkę przy Muzeum Molke, a później na kawkę i ciacho od Trumph’a zatrzymałyśmy się pod Zamkiem Sarny. Mogłyśmy się bliżej poznać, i co by dużo nie mówić… mimo różnych typów motocykli, różnego wieku, zawodów, doświadczeń życiowych itp. – pasjonatki motocykli zawsze świetnie się bawią w swoim towarzystwie! Zupełnie, jakby się znały od dawna.

Kolejną pauzę miałyśmy pod punktem widokowym w Radkowie. A praktycznie na każdym postoju budziłyśmy niezłe zainteresowanie. Podchodzili do nas motocykliści i nie tylko, żeby zrobić zdjęcie, bo jak to mówili: „Nikt mi nie uwierzy, że spotkałem tyle dziewczyn na motocyklach”. Jeden nawet zadał dziwne pytanie: „Ale to naprawdę są Wasze motocykle?”. No nie, ktoś je tu postawił, a my tylko pozujemy hahaha. Słodkości trzymały nas długo, więc obiad zjadłyśmy już w Czechach, po rozpakowaniu się w naszym domku. Łóżka i pokoje były wygodne, do dyspozycji był ogród i basen. Jedynie jedna łazienka na 10 kobiet wymagała klepania kolejki (ale na czarną godzinę były łazienki zewnętrzne).

Po przebraniu się poszłyśmy na miasto, gdzie jak się okazało, był wielki festyn z wesołym miasteczkiem. Nikt się nie skusił na karuzele, ale Asia mnie namówiła na placek z serem, smażony na głębokim oleju tzw. langosz i część dziewczyn też postanowiło go spróbować. Danie to nawet smaczne, ale dość ciężkostrawne, dlatego trzeba było zapić je szybko czeskim piwkiem. Szczególnie, że okazja też się znalazła, bo druga Asia (była też trzecia) niedawno miała „okrągłe” urodziny. Rozczarował mnie tylko brak czeskiego piwa ciemnego, które uwielbiam. Później postanowiłyśmy przenieś spotkanie do naszego ośrodka, ponieważ na festynie było tak głośno, że musiałyśmy do siebie krzyczeć. Same miasteczko było nawet urokliwe, szczególnie w świetle latarni.

Na miejscu okazało się, że tutejsza impreza cicha nie będzie, bo właściciel ośrodka/barman i DJ w jednym, ciągle biegał z pilotem do Youtube i spełniał życzenia gości, a najczęściej tych fajnych „kobietek z Polski” (tak mówił). No i prezentacje alkoholi nam robił, tzn. wpadał ni stąd, ni zowąd z zaszronioną butelką i odstawiał z nią taniec – wszystkie się zastanawiałyśmy, co to właściwie było? (ale czeskiego piwa ciemnego tu też nie było! Napiłam się go dopiero w Polsce, co to za ironia losu…) Imprezę tak na serio to rozkręciła Magda, która zamówiła na start Lambadę i Coco Jambo, co po dwóch piwach zadziałało dość skutecznie na ilość bujających się ciał na „parkiecie”. Były też polskie kawałki chórem odśpiewane, a takiej spontaniczności Czesi nam mogli tylko pozazdrościć.

Po trzech piwach się okazało, że Magda już umie tańczyć breakdance, a druga koleżanka chciała potańczyć w parze, to jej załatwiłam barmana do pary. Tylko raczej się nikt nie spodziewał, że on będzie nią tak wywijał, podrzucał i przerzucał przez plecy. Serio! (Jeszcze kolejnego dnia rozważałyśmy, o co chodzi z tym rzucaniem kobietą jak workiem kartofli). Cały wieczór skupiałyśmy się jeszcze, żeby znaleźć towarzysza wieczoru dla Gosi, niestety bezskutecznie. Pomijając fakt, że w pewnym momencie do baru przyszły wszystkie… żony. Impreza dopiero się rozkręcała, ale my skończyłyśmy ją wcześniej, bo motocyklistkami jesteśmy w pierwszej kolejności i trzeba było zachować formę na dzień kolejny. Reszty wieczoru „nie pamiętam”, choć chyba był jeszcze jakiś epizod w pidżamkach, z szukaniem jakiegoś „ciacha” w czerwonej koszulce… z niebieskim, wielkim słoniem-maskotką do towarzystwa hahaah.

Poranek wcale nie był ciężki, wstałyśmy nawet przed czasem na poranną toaletę, śniadanie i kawę (a nawet wyskoczenie do sklepu). I ruszyłyśmy w dalszą drogę. Pierwszy przystanek był chwilę później, bo zatrzymałyśmy się na rynku w Nowym Mieście nad Metują. Obejrzałyśmy tam zamek, tylko z zewnątrz, ale na jego zwiedzanie z pewnością jeszcze wrócę, bo to moje klimaty. Trasa prowadziła drogami Gór Orlickich, tuż przy granicy polsko-czeskiej, także zakrętów było pod dostatkiem! Gdzieś w tym ich gąszczu się na chwilę rozdzieliłyśmy, chyba połowa skręciła gdzieś, a reszta to przegapiła. Na szczęście komunikacja była skuteczna i szybko wróciłyśmy na właściwą trasę.

Kolejnym, ciekawym punktem wycieczki był kościół ze szklanym dachem Neratov, który robi wrażenie, choć wciąż jest w remoncie. Ja w tym punkcie odłączyłam się od wycieczki i pojechałam szybciej w Kotlinę Kłodzką do rodziców. Tato miał akurat urodziny, więc wyszły mi spontaniczne odwiedziny. Dziewczyny kontynuowały przejazd przez góry, do Międzylesia, przez Sienną i Orłowiec. Nie obyło się też bez przygód, bo przez te górskie trasy i brak stacji paliw – u Gosi wir w baku wciągnął całe paliwo (a Scrambler to by jej serio pasował i bak ma większy). Na szczęście stacja nie była daleko i paliwo dziewczyny dowiozły.

Kolejnego dnia obudziłam się nieco zmęczona i z dziwnymi zakwasami w łydkach – to pewnie od zmieniania biegów hahahah. W ciągu dnia przemykały mi jeszcze przez głowę różne „stopklatki” z tego wyjazdu, które skutecznie poprawiały mi humor. A jak się dziwnie na mnie ludzie patrzyli, to tylko przez to, że sama do siebie się śmiałam na te wspomnienia. Dziękuję za świetny wyjazd Oli i Markowi z wrocławskiego salonu Triumph’a i oczywiście Magdzie, która tak świetnie ogarniała trasę, atrakcje i stado motocyklistek! A na mieście już słyszałam, że jeszcze będzie okazja do babskiego zjednoczenia się pod hasłem Triumph i Przyjaciele. Już się nie mogę doczekać!

Ostatnio pomyślałam nawet, że już 3 lata jeżdżę Versysem, a jakoś tak co 3 lata właśnie zmieniałam motocykl. Nowy Versys mnie nie kręci – wygląd nie ten i te pospolite kolory, a taki Tiger 660 już jest na TAK, oj TAK (cena mniej, ale pomińmy ten szczegół hahahah). No, ale mój mąż kiedyś powiedział, że mam z nim konsultować swoje pomysły, bo np. Yamahy do naszego garażu nie wpuści. No to pokazuje mu tego nowego Triumph’a Tiger Sport 660, a on na to: „No dobra, taki może wjechać”. Także ten… Drogi Wszechświecie, możesz do mnie wysłać takiego Triumph’a! Ja już wysyłam Lotto w tej intencji!

Triumph Dziewczyn!

Tak się fajnie złożyło, że po tygodniu od Międzynarodowego Dnia Motocyklistki dostałam zaproszenie na kobiecy wyjazd, organizowany przez Triumph Wrocław. Namówiłam koleżanki i spotkałyśmy się w sobotnie popołudnie pod salonem. Przywitała nas Ola z mężem Markiem, którzy ten salon prowadzą od kilku miesięcy. Mogliśmy liczyć na oprowadzenie (obok jest salon UNIKAT), ciekawe rozmowy, kawkę i słodkości. A koleżanka Asia napaliła się nawet na jeden model i trzymamy kciuki, że dostanie na niego leasing (UPDATE: UDAŁO SIĘ!!!).

Na wycieczkę można było wyjechać testówką, ale akurat nic turystycznego wolnego nie było, a przy mojej historii zdrowotnej, na innym modelu ryzykować dłuższej jazdy nie mogę. Wycieczka obejmowała trasę ok. 200 kilometrową, którą poprowadziła Magda „Rocket Queen”. Dziewczyny w czołówce jechały na: turystycznym Triumph Tiger 900, niepozornym Tridencie i spektakularnym Rocket (ja bym się go bała haha).

Jechałam raczej na końcu i muszę przyznać, że byłam pod wrażeniem, jak dziewczyny trzymają szyk. Jak ładnie, synchronicznie wyprzedzają i uważają na siebie wzajemnie. Jeżdżę z rożnymi grupami i często jest jakiś „czynnik chaosu”, a tutaj było tak, jakbyśmy jeździły ze sobą od zawsze. Mega!

Magda poprowadziła nas malowniczymi drogami Doliny Baryczy, a potem zatrzymałyśmy się na pogaduchy oraz kawkę i serniczek (na które zapraszał Triumph). W drodze powrotnej stopniowo odłączałyśmy się od grupy, każda w stronę domu. To był super dzień, bardzo optymistyczny i energetyczny. Po prostu Triumph Dziewczyn!