Dziewczyny, piszcie blogi!

Towarzyszyłyście mi w czasie mojego pisania. Pisałyście w komentarzach o tym, że też się uczycie, zdajecie egzaminy, ruszacie w pierwsze trasy.

Chciałabym przeczytać o Waszych przygodach, nauce motocykla i osiągnięciach. I wcale nie chodzi o egzotyczne kraje, tysiące kilometrów i super cele… Chodzi o pokonywanie własnych ograniczeń za kierownicą jednośladu, o ten uśmiech spełnienia i o świat, który z perspektywy dwóch kółek – jest jakiś lepszy?

Ja nie osiągnęłam wiele w kategoriach ilościowo-jakościowych (no chyba, żeby policzyć te 10 śrub w ramieniu ;-)), ale to co osiągnęłam – jest dla mnie bardzo cennym i satysfakcjonującym doświadczeniem.

I o dziwo, jakoś znajduje temat do pisania ;-).
Zachęcam Was do tworzenia motocyklowego bloga. Do dzielenia się pasją, uśmiechem i wrażeniami.

Od strony technicznej pisanie bloga to pestka, od strony jego zawartości – to strumień z Waszego wnętrza. Trzeba rozebrać tamę i pozwolić wodzie płynąć! 😉

p.s. Bloga, takiego jak mój zakłada się w kilka sekund TUTAJ

Podręczniki motocyklowe

Jazda motocyklem jest umiejętnością praktyczną i pozornie łatwą. Jednak autorzy motocyklowych podręczników o technice jazdy, mają wiele do powiedzenia. Okazuje się, że w tym przypadku przygotowanie teoretyczne jest bardzo ważne i wiele wnosi do codziennego życia motocyklistów, i ich bezpieczeństwa na drodze.

Przedstawiam poniżej krótką charakterystykę książek z jakimi się zetknęłam, podczas moich dwóch motocyklowych sezonów. Pozwoli Wam to lepiej dobrać podręcznik do własnych potrzeb, jak i sprawić udany prezent świąteczny komuś bliskiemu.

Podręcznik Motocyklisty. Autoteka, 95 stron.
To pierwsza książka (a raczej książeczka) motocyklowa z którą miałam do czynienia. Otrzymałam ją w „zestawie startowym” na kursie Prawa Jazdy kat. A. Ta 95-stronicowa lektura pochłonęła mnie już w autobusie, którym wracałam do domu z pierwszych zajęć. Znalazłam w niej podstawowe wiadomości o obsłudze technicznej motocykla i o ubiorze. Opisane są w niej ćwiczenia dla początkujących i dla tych, już trochę jeżdżących, a także podstawowe zagrożenia dla motocyklisty na drodze, i sposób reagowania na nie. Na koniec kilkanaście stron z przepisami Kodeksu drogowego i interpretacją. To lektura obowiązkowa dla „świeżaka”, jednak z biegiem czasu i zdobywaniem doświadczenia – jednak niewystarczająca.

A sprawy, które poznałam potem w dużo prostszej formie, są w tej książeczce dość zagmatwane. Na przykład coś, co poznałam na kursie jako przeciwskręt – jest opisany tak: „Przed skrętem w lewo zataczamy niewielki łuk w prawo. Działanie sił odśrodkowych zostaje zakłócone i pojazd jednośladowy skręca automatycznie w pozycji ukośnej w lewo” albo przeciwsiad – „technika impulsywnego kierowania. Jest to wzmocnione pochylenie ciała w kierunku przeciwnym do skrętu przy jednoczesnym silnym naciskaniu kierownicy motocykla”. Chyba można to przekazać trochę prościej i jaśniej, bo to przypomina regułki, które trzeba wykuć na blachę, a niekoniecznie zrozumieć.

Pełna Kontrola. Techniki jazdy dla motocyklistów, Lee Parks, 159 stron.
Tą książkę polecał mój instruktor, a jego zdaniem ma ona „drugie dno” i zaawansowany motocyklista wyczyta z niej więcej… Po mnie – blondynce, tego się nie spodziewajcie, napiszę tylko o tym, co wyczytałam tam sama. Książka bardzo ładnie wydana i na kredowym papierze, pewnie dlatego też trochę kosztuje ok. 45-55 zł.

Podoba mi się w niej całościowe podejście do tematu z uwzględnieniem psychicznego nastawienia i przygotowania motocyklisty do jazdy (rozdziały o koncentracji, strachu, właściwym podejściu). Cytowane są różne wypowiedzi zawodników i wyciągane wnioski o ich przygotowaniu psychicznym lub jego braku. Podane są też wskazówki, jak dbać o kondycję, pod kątem jazdy na motocyklu.

Nie brakuje też wiedzy technicznej dotyczącej zawieszenia i jego konfiguracji, aerodynamiki itp. – szczerze mówiąc nie wszystko pojęłam, ale fizyka zawsze była dla mnie ciężka do strawienia. A najważniejsza część tej książki, to oczywiście technika jazdy. Opisane zdjęcia, wypunktowanie „krok po kroku” i schematy ćwiczeń, bardzo pomagają w opanowaniu opisywanych umiejętności (hamowanie, kontrola gazu, zmiana biegów, tor jazdy itp.). Jest też spory rozdział o jeździe z pasażerem, odzieży i o wyjazdach na tor wyścigowy.

Lee Parks jest zawodnikiem motocyklowym i ma własną szkołę jazdy. W tej książce można znaleźć wiedzę opartą na jego doświadczeniach z toru, jak i jasny sposób przekazywania wiedzy, który zapewne wykorzystuje we własnej szkole. Ta książka była mi bardzo pomocna, jednak nie odpowiedziała na wszystkie wątpliwości i pytania początkującej motocyklistki. Szukałam więc dalej…

Motocross i offroad. Terenowa jazda motocyklem, Rene Degelmann, 144 strony.
Po tą książkę sięgnęłam z ciekawości i lekkiej słabości do motocykli crossowych. Zdążyłam się już zorientować, że wyczynowa wersja tego sportu jest dla większych (niż ja) twardzieli, ale nic nie stało na przeszkodzie, by trochę teorii w tej materii przyswoić… Książka jest przyzwoicie wydana, papier może nie luksusowy, ale i cena przystępna 31-40 zł (a okładka jest dość trwała, nawet jak wozimy książkę pod siatką bagażową). Sam autor jest wielkim autorytetem w jeździe motocyklowej, napisał wiele książek i artykułów w tym temacie, a trzy z nich ukazały się w języku polskim (prócz tu opisywanej, jeszcze: Technika jazdy motocyklem. Ilustrowany poradnik oraz Technika jazdy quadem).

Pierwsze, co rzuca się w oczy, przeglądając książkę – to wielka ilość fotografii ilustrujących krok po kroku, jak wykonać dany manewr i wszystkie są przejrzyście opisane. Na wstępie znajdziemy wiedzę podstawową o wyborze motocykla, jego ustawieniach i ubiorze. Kolejne tematy dotyczą jazdy amatorskiej w terenie (hamowanie, przyśpieszanie, zakręcanie), a następnie porady z wyższej półki umiejętności (pokonywanie przeszkód, zawracanie na wzniesieniu, wyskoki) oraz dotyczące pokonywania pustyni i uczestniczenia w zawodach.
Myślę, że każdy znajdzie tu coś, dostosowanego do własnego poziomu. Może nie ma tego zbyt wiele, ale przy tak małej ilości publikacji dotyczących jazdy w terenie, każda wskazówka wydaje się cenna.

Strategie uliczne. David L. Hough, 155 stron.
Ta książka wpadła mi w ręce w wersji PDF, ale można ja zakupić już za 24-38 zł. Poradnik jest w zupełnie odmiennej formie od tych, wyżej opisanych. Składa się z 73 historyjek, które czegoś uczą i które pojedynczo można przyswoić w przeciągu kilku minut (ktoś mi nawet powiedział, że to idealna lektura na posiedzenia w WC). Geneza tych opowiadań sięga lat 70-tych, kiedy autor zaczął angażować się w poprawę bezpieczeństwa motocyklistów na drodze i ich edukację. Wiedza Davida była przekazywana w formie ulotek, poradnika kursu jazdy, rubryki tematycznej w gazecie i w końcu jako książka.

Opowiadania bazują na sytuacjach w których doszło lub nieomal doszło do wypadku. Porady przyswaja się lekko i niektóre wydają się dość banalne, ale najważniejsze jest chyba to, że uruchamiają wyobraźnię. Czytając, „widzimy” opisywaną sytuację i przez to łatwo ją zapamiętujemy (pomocne są proste, ilustrujące szkice). Sama złapałam się na tym, że potem na mieście wypatrywałam, wymienianych w książce, symptomów zagrożenia. Nie, nie wpadłam w paranoję, ta książka nauczyła mnie tylko patrzeć tam, gdzie powinnam.

Motocyklista doskonały. Wyższa szkoła jazdy. David L. Hough, 262 strony.
No i wreszcie znalazłam najkompletniejszą, obowiązkową (moim zdaniem) lekturę motocyklową! Nie jest to książka dla nielubiących czytać, bo format ma spory i grubość też (cena przyzwoita 40-62 zł), ale gwarantuję, że nie pożałujecie żadnej minuty spędzonej z tym podręcznikiem. To tu są wszystkie odpowiedzi, to tu wszystko staje się jasne jak słońce. Byłam zachwycona, gdy na nią wreszcie trafiłam.

Czytanie tej książki jest przyjemnością, bo to nie jest wykład wszystkowiedzącego nauczyciela, ale jakby, opowiadania kolegi, bardziej doświadczonego motocyklisty. Na przykładzie innych motocyklistów o zabawnych imionach (np. Wandzia Wędrowniczka, Jeździec Jędruś, Motorowy Miecio) i z własnych doświadczeń autora – poznajemy najczęstsze błędy motocyklistów i ich skutki. Następnie dowiadujemy się jak do takiej sytuacji nie dopuścić, co robić, jak się jednak wydarzy i jakie ćwiczenia w tym kierunku możemy wykonać.

Miałam wrażenie, że autor dokładnie wie, o co chciałabym spytać i natychmiast na to pytanie odpowiada. Nikt na żadnym kursie nie jest w stanie powiedzieć i pokazać nam wszystkiego, sami też, nie jesteśmy w stanie wszystkiego doświadczyć. Ta obszerna książka uzupełnia wszystkie luki. A wszystko to w przyjemnej i łatwo przyswajalnej formie wraz z licznymi zdjęciami, szkicami, i zabawnymi obrazkami własnoręcznie tworzonymi przez autora.

Przeczytałam tylko kilka książek – poradników motocyklowych, a na rynku jest ich o wiele więcej. Jednak ta ostatnia wreszcie zaspokoiła mój głód wiedzy. Do pełni szczęścia potrzebna mi jeszcze druga część tej książki – „Motocyklista doskonały. Droga do mistrzostwa”, może Mikołaj się domyśli?

Wyprawa na Czarną Górę cz.1

Po lekkim śniadanku wyruszyłam na swoją pierwszą wyprawę turystyczną. Mam niedaleko fajny skrót do Kłodzka przez szczyt góry, mogłam więc poćwiczyć przed zaatakowaniem Czarnej Góry. Droga pod górę jest dość dziurawa, ale na Stringu to nie robi wrażenia, dziury to on łyka tak, że prawie ich nie czuje. Z górki jest już nowy asfalcik, bo to już inna gmina ma ;-). Zdecydowanie wolę podjazdy, niż kręte zjazdy – przynajmniej na tym etapie moich umiejętności…

A Kłodzko to oczywiście wielka dziura (czytaj: dolina) i tam słońce nie wschodzi tak po prostu. Tam musi być mgła i zimno jak cholera. Zęby mi szczękały tak, że trzęsły mi się nawet kolana ;-).

Dopiero jak wyjechałam na wioski to zrobiło się przyjemnie ciepło. Nie jechałam główną trasą, tylko równolegle idącą, krętą drogą przez wioski. Super widoki gwarantowane! No i niestety pierwsze oznaki zbliżającej się jesieni i końca sezonu motocyklowego…

Spodobało mi się przekładanie z jednego zakrętu w drugi! Nie powiem, żebym to robiła, jak rasowa motocyklistka – ale na miarę moich możliwości, czyli nie za szybko i pod kontrolą. Było nieźle! 😉 Tak się nakręciłam, że przejechałam wyjazd na trasę i wjechałam do Bystrzycy Kłodzkiej.

„Koniec języka za przewodnika” – to chyba myśl przewodnia tej wyprawy, bo parę razy użyć go musiałam. Sympatyczny Pan wytłumaczył mi jak wydostać się z tego miasta najkrótszą drogą. Potem kilometr ruchliwej trasy i znowu zjazd w stronę Czarnej Góry.

Idzików i wjazd na górę to super trasa, idealny asfalt i sporo zakrętów. Nie dziwiło mnie więc, że motocyklistów tam nie brakuje. Większość była rozczarowana zamknięciem drogi na czas wyścigu górskiego, a ja właśnie na ten wyścig zmierzałam. No może nie w linii prostej, bo po drodze trochę mnie zniosło w błotko ;-).

Podjechałam pod zakaz wjazdu (na trasę wyścigu) i miałam do wyboru, dróżkę w prawo i w lewo. Jako, że orientacja w terenie nie jest moją mocną stroną – pojechałam tam, gdzie diabeł nie może ;-)! Dróżka po lewej była fajna, szeroka i się trochę nią zagalopowałam. Spotkałam jakiś turystów, którzy mnie uświadomili, że się od Czarnej Góry oddalam, a nie ją objeżdżam ;-). Miałam czas, to i błądzić miło, więc wcale nie wróciłam – tylko odbiłam w boczną drogę. Zdecydowanie to była najgorsza decyzja tego dnia!

Droga wyglądała na bezpieczną, aż tu nagle przy lekkim nachyleniu złapałam błoto i ratowanie było bardzo intensywne! String zachowywał się jak koń próbujący zrzucić jeźdźca, to na lewo, to na prawo. Nie wiem co zrobiłam (bo byłam w szoku), ale jakimś cudem skontrowałam te jego wyskoki i zatrzymałam się na dole. Nie mogłam złapać oddechu… A to było dopiero preludium kłopotów! Co robi uparta blondynka, jak się przestraszy? No przecież nie zawróci ;-)!

Wyjechałam na wielką polanę i nie mogłam znaleźć dalszego ciągu drogi, był jakiś jej zarys, więc tam pojechałam. Wpakowałam się do lasku, droga w dół początkowo była OK, a potem składała się już tylko z dwóch błotnistych i głębokich kolein. Hamowanie z górki skończyło się wypadnięciem z siodła i nabiciem sobie dwóch wielkich siniaków na nogach! Nie powiem, że się nie wkurzyłam! Ale na powrót w górę nie było szans, jedyna możliwa droga – to była ta przed siebie… Sprowadziłam motocykl na dół na nogach. Gorzej być nie może? Oj, może!

Wyjechałam na polanę, a tam dom. Jeden, jedyny w środku lasu! Więc i muszą się ludzie stąd jakoś wydostawać. Pomyślałam o tym, żeby zapukać i spytać o najlepszą drogę, ale zaczęło szczekać na mnie jakieś stado psów – to się rozmyśliłam. W horrorach to na takich odludziach zawsze mieszkają mordercy 😉 – więc dobrze zrobiłam.

Od domu szła dróżka, ktoś nią wyjeżdżał traktorem, więc nią udałam się w dalszą drogę. Nie powiem, żeby błoto rozjeżdżone oponą traktora było proste do jazdy! Podjazd pod górkę i… String złapał ślizg w poprzek i zgasł. Utrzymałam się na nogach! No i się zaczęło…

Podjazd był po błotnistej ziemi i totalnie mokrej trawie. Musiałam ruszać puszczając hamulec, bo w innym przypadku staczałam się do tyłu. Chyba z 10 razy próbowałam ruszyć, a nawet jak się udało – to po paru metrach znowu wpadałam w poślizg i ruszanie od nowa! Tylne koło było totalnie zabłocone i nie łapało przyczepności! A brakowało mi kilku metrów do szczytu, gdzie droga już była wyschnięta. Opadłam z sił i nie miałam pomysłu, jak wybrnąć z tej sytuacji!

Samochód osobowy tu nie dojedzie, a nawet nie wiedziałam zbytnio, gdzie jestem! Próbowałam Stringa podepchać do góry, ale nie jestem facetem, więc za daleko nie pojechałam ;-). Poddałam się, porozpinałam się, ściągnęłam kask. Jedyne, co mi pozostało, to wrócić się do domu „mordercy”, albo…

Ciąg Dalszy Nastąpi… 😉