Kolejnego dnia naszego urlopu Emil wyznaczył alpejską trasę w Lombardii, począwszy od Jeziora d’Idro. Po drodze wpadliśmy w „zasadzkę” w postaci świeżo wylanego (i nie zabezpieczonego przez drogowców) asfaltu z kamykami, który obkleił nam koła. Jechało się niestabilnie i musieliśmy się zatrzymać, żeby te koła wyczyścić. Kamienie udało się oderwać, ale asfalt pozostał i wycierał się stopniowo. Najważniejsze, że dało się bezpiecznie jechać dalej.
Zaczęliśmy od wspinaczki wąską i krętą drogą 669 (Gaver) przez las i cieszyłam się bardzo, że w tym kierunku ją pokonuję, bo im jest trudniej, tym bardziej wolę to mieć pod górkę. Mijaliśmy piękne widoki na góry, aż w pewnym momencie byliśmy już na wysokości ich szczytów. Czad!
Po drugiej stronie trasy otwarły się przed nami cudowne panoramy na Alpy, droga stała się szersza – nadal była kręta, ale łatwiejsza do pokonania. Wielokrotnie zatrzymywaliśmy się tam na zdjęcia. Później wyjechaliśmy na drogę 345 z Passo Crocedomini i zjechaliśmy w dół w stronę Esini (w drugą stronę ponoć trafilibyśmy na drogi szutrowe tej przełęczy). Ten zjazd też obfitował w przepiękne panoramy z miasteczkami na tle monumentalnych gór. Cudowna to była trasa!
Gdy już kierowaliśmy się w stronę jeziora d’Iseo, to zaniepokoiły nas czarne chmury nad szczytami. Mieliśmy jeszcze nadzieję, że to nie są te szczyty, przez które serpentynami mieliśmy wracać do domu. Okrążyliśmy południową stronę jeziora i całkiem fajna to trasa między skalną ścianą a taflą wody. Ogólnie jezioro jest przepiękne i myślę, że to świetna alternatywa dla obleganej Gardy.
Odjeżdżając od jeziora, zaczęliśmy się wspinać w stronę gór, a chwilę później dopadła nas ulewa, która pozbawiła nas złudzeń… Przebrani w przeciwdeszczówki wyznaczyliśmy nową trasę głównymi drogami i tak, już po zmroku, dotarliśmy do bazy. Mimo tego, że plan dnia został zrealizowany tylko w 2/3 to i tak ta trasa pozostanie na długo w mojej pamięci.
A dla śmiechu – z tego dnia powstała też rolka w stylu obecnych trendów „antyreklamy”:
rolka Facebook