Garda 2024 – Gaver i Passo Crocedomini

Kolejnego dnia naszego urlopu Emil wyznaczył alpejską trasę w Lombardii, począwszy od Jeziora d’Idro. Po drodze wpadliśmy w „zasadzkę” w postaci świeżo wylanego (i nie zabezpieczonego przez drogowców) asfaltu z kamykami, który obkleił nam koła. Jechało się niestabilnie i musieliśmy się zatrzymać, żeby te koła wyczyścić. Kamienie udało się oderwać, ale asfalt pozostał i wycierał się stopniowo. Najważniejsze, że dało się bezpiecznie jechać dalej.

Zaczęliśmy od wspinaczki wąską i krętą drogą 669 (Gaver) przez las i cieszyłam się bardzo, że w tym kierunku ją pokonuję, bo im jest trudniej, tym bardziej wolę to mieć pod górkę. Mijaliśmy piękne widoki na góry, aż w pewnym momencie byliśmy już na wysokości ich szczytów. Czad!

Po drugiej stronie trasy otwarły się przed nami cudowne panoramy na Alpy, droga stała się szersza – nadal była kręta, ale łatwiejsza do pokonania. Wielokrotnie zatrzymywaliśmy się tam na zdjęcia. Później wyjechaliśmy na drogę 345 z Passo Crocedomini i zjechaliśmy w dół w stronę Esini (w drugą stronę ponoć trafilibyśmy na drogi szutrowe tej przełęczy). Ten zjazd też obfitował w przepiękne panoramy z miasteczkami na tle monumentalnych gór. Cudowna to była trasa!

Gdy już kierowaliśmy się w stronę jeziora d’Iseo, to zaniepokoiły nas czarne chmury nad szczytami. Mieliśmy jeszcze nadzieję, że to nie są te szczyty, przez które serpentynami mieliśmy wracać do domu. Okrążyliśmy południową stronę jeziora i całkiem fajna to trasa między skalną ścianą a taflą wody. Ogólnie jezioro jest przepiękne i myślę, że to świetna alternatywa dla obleganej Gardy.

Odjeżdżając od jeziora, zaczęliśmy się wspinać w stronę gór, a chwilę później dopadła nas ulewa, która pozbawiła nas złudzeń… Przebrani w przeciwdeszczówki wyznaczyliśmy nową trasę głównymi drogami i tak, już po zmroku, dotarliśmy do bazy. Mimo tego, że plan dnia został zrealizowany tylko w 2/3 to i tak ta trasa pozostanie na długo w mojej pamięci.

A dla śmiechu – z tego dnia powstała też rolka w stylu obecnych trendów „antyreklamy”:
rolka Facebook

Garda 2024 – kolejka i punkt widokowy Monte Baldo

Jeden dzień mieliśmy samochodowy, ponieważ zawierał trekking (choć później się okazało, że niewielki, więc równie dobrze moglibyśmy pojechać tam motocyklami). Zerwaliśmy się wcześniej rano, by przed natłokiem turystów wjechać kolejką na górę Monte Baldo i stamtąd podziwiać panoramę Jeziora Garda. Pogoda dopisała, a liczne chmury sprawiły, że i upał był do zniesienia.

Wjazd na górę z miejscowości Melcesine ma dwa etapy, pierwszy wagonik wciąga turystów do połowy trasy, a ten drugi porusza się dodatkowo wokół własnej osi tak, że każdy może podziwiać widoki dookoła. Mam lęk wysokosci/przestrzeni, ale tutaj nie było zbyt stresująco, na szczęście.

Najlepsze widoki były jednak, podczas spacerowania szlakami, na górze. Wybraliśmy ten główny, lekki szlak na Monte Baldo, bo odzieżowo nie byliśmy przygotowani na większe wyzwania. I to chyba będzie mój drugi ulubiony punkt widokowy po Kehlstein (z tych komercyjnych). Na Instagramie dodałam film, jednak wrażenia na żywo zawsze są o wiele bardziej poruszające.

rolka Instagram

Po zjeździe na dół pokręciliśmy się po miasteczku i pojechaliśmy do Lazise. W drodze powrotnej zaliczyliśmy kąpiel w Gardzie, tzn. Emil zaliczył, a ja dałam radę do… kolan 😂(jestem ciepłolubna, a woda, która sprawiła, że ścierpły mi kostki- to jeszcze nie dla mnie temperatura). Zgodnie też stwierdziliśmy, że wracamy na motocykle kolejnego dnia.

Garda 2024 – Monte Bondone

Kolejną trasę zaproponowała nam @ruda_na_kawie, która od 2 lat mieszka przy Gardzie i wie, gdzie warto wyskoczyć. Pierwszy, ciekawy punkt trasy to Monte Bondone. Kręta i szeroka trasa wspinającą się, przypomina nieco drogę 44 w Czechach i podobnie jak tam, służy motocyklistom do „upalania” góra-dół. My też przejechaliśmy ją 3 razy, bo nie zrobiliśmy po drodze zdjęć z panoramą i zamkiem, więc „trzeba było” jechać jeszcze raz 😉 A później panoramy były jeszcze lepsze.

Zjazd był bardziej wymagający, wąski i kręty (zrobiłam zrzut ekranu w galerii), dla mnie – najtrudniejszy z całego dnia. Po zjeździe na dół, ok. 13.00, na szybko szukaliśmy miejsca, żeby coś zjeść, bo w małych miasteczkach ponowne otwarcie lokali jest często dopiero po 18.30. Z panią przyjmującą zamówienie ciężko się było dogadać, dostaliśmy połowę zamówienia, więc w połowie głodni pojechaliśmy dalej.

Kolejne przełęcze były szerokie, przyjemne, wzdłuż skał i jezior. Z chłodnych klimatów wjeżdżaliśmy powoli do „piekarnika” nad jeziorem d’Idro, by następnie znowu wskoczyć na krętą trasę, prowadzącą przez Park Alto Garda Bresciano.

Tę trasę chyba można by podzielić na 3 sekwencje. Wszystkie mega kręte, z czego środkowa najbardziej wymagająca. Asfalt szerokości samochodu, z prawej skała, z lewej jezioro Valvestino i same „ślepe” zakręty! Na szczęście samochodów nie mijaliśmy, ale raz spotkałabym się z motocyklistą na Vstromie, jak ze znaczną prędkością wyskoczył zza zakrętu. Ja zahamowałam, on zacieśnił i się jakoś minęliśmy…

Na dole czekali na nas Dominika (@ruda_na_kawie) i Łukasz (@luca_moto46). Wyskoczyliśmy na lody i pogaduchy o motocyklach, trasach oraz życiu we Włoszech. Na powrocie złapał nas zmierzch i serpentyny pokonywane w dzień, nabrały nowego wymiaru trudności. Łatwo nie było… Taki to urok latania po Włoszech 😉