4. Zlot kawasaki Versys United – Klub Polska

Już za tydzień wyjazd urlopowy, a ja jeszcze mam zaległości na blogu, więc szybko się poprawiam. W ostatni weekend czerwca mieliśmy zlot motocyklowy grupy, którą kilka lat temu założyłam – Kawasaki Versys United – Klub Polska. Tym razem spotkaliśmy się w centralnej Polsce, nad jeziorem w Sielpi Wielkiej (woj. świetokrzyskie).

Mieliśmy zarezerwowane kilka drewnianych domków w lesie, a przy nich były zewnętrzne stoliki i grille, więc miejsce do integracji idealne! Organizacją i wyborem miejsca tradycyjnie zajął się Robert i też tradycyjnie z tego zadania wywiązał się perfekcyjnie.

My (jak zwykle) – na miejsce w piątek dotarliśmy ostatni, a pierwszy raz pojechaliśmy zestawem samochód + przyczepka + 2 motocykle. Po moich zeszłorocznych perypetiach zdrowotnych z ręką i ograniczeniach, do jakich powinnam się stosować – teraz już tak będzie, że w większe trasy nie będę jeździć na kołach. 1000 km w weekend już się kwalifikowało do przesiadki. Podobny dystans będzie na urlopie, w jedną stronę do Słowenii, dlatego w Alpy tez pojedziemy zestawem.

Jednych to śmieszy, inni patrzą z pogardą (bo co to za motocykliści, jak motocykle wożą na przyczepce), ale dla mnie wybór jest prosty – wolę jeździć z przyczepką na długich dystansach, niż całkiem zrezygnować z motocyklowej pasji, bo ona niszczy mi zdrowie…

Wracając do zlotu – po wieczornej integracji i zaplanowaniu trasy, rano ruszyliśmy na małą wycieczkę, która i tak (w wersji okrojonej) zajęła nam cały dzień. Głównym celem był zamek Krzyżtopór w Ujeździe, a raczej to, co z niego zostało. Choć i te ruiny robią wrażenie, jeżeli tylko poruszymy wyobraźnię, bo musiał to być obiekt wyjątkowy w latach swojej świetności. Zwiedzaliśmy go sobie indywidualnie, a na koniec mogliśmy wjechać motocyklami za ogrodzenie, żeby zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia.

Kolejnym punktem wycieczki był zespół pałacowy w Kurozwękach, gdzie są też bizony amerykańskie, ale za mało mieliśmy czasu na eksplorowanie ich terytorium. Pospacerowaliśmy sobie tylko po obiekcie i ruszyliśmy na obiad do Szydłowa.

Szydłów to miasteczko z klimatem, ale jakoś w sobotę było opustoszałe. Wrażenie robią zachowane, średniowieczne mury obronne, zabudowa miasta, zamek i synagoga. Miasto to też słynie z przetwórstwa śliwek na różne sposoby, ponieważ dookoła, w rozległych sadach, rośnie ich wiele odmian.

Pogoda cały dzień się utrzymywała, a zapowiadane opady złapały nas późnym popołudniem w drodze powrotnej. I to od razu konkretnie, ulewą z grubej rury. Trzy pary zatrzymały się po drodze, żeby się ubrać w przeciwdeszczowe dodatki, a reszta dała radę dojechać do najbliższej stacji paliw.

Na szczęście szybko udało się opuścić ten front deszczowy, a na miejscu zlotu nie padało wcale, więc wieczorna integracja przy grillach mogła się odbyć bez przeszkód. Można też było wskoczyć do jeziora czy pospacerować po plaży z lodami. Klimat prawdziwie wakacyjny!

W niedziele powoli zaczęliśmy się zbierać do domu, stopniowo wyjeżdżali kolejni klubowicze, a niektórzy zostali sobie jeszcze na plażowanie.

Uwielbiam te nasze zloty, bo jednak nie przypominają takich zwykłych, masowych zlotów, tylko mają ten klimat pasjonatów marki Kawasaki. Gdzie rozmawiać i śmiać się można godzinami, wspólnie pojeździć i zarwać noc w doborowym towarzystwie. Padły już propozycje, co do zlotu kolejnego, wiec ciąg dalszy nastąpi…