Verdan o sobie

Ach te baby! Już normalnie myślałem, że się nie dogadamy!

Wjechałem do jej życia taki piękny, wycacany, nieśmigany i ponoć wymarzony. A ona co? Po początkowej euforii stwierdziła, że ten mój poprzednik miał więcej pazura i wigoru! A ja mam to euro 5 i jest lipa. Czujecie to? Jakiś rumpel z 2010 roku miałby być lepszy w czymś ode mnie?

Ale nie, ja nie dam sobie zaniżyć swojej wartości! Jestem ładny i zgrabny, mój lakier lśni w słońcu, niczym gwiezdny pył. Jeżdżę też bardzo dobrze, tylko trzeba się ze mną zgrać, a nie lecieć z automatu, tak jak poprzednikiem. Mało palę i smrodzę, mam przyjemne brzmienie i jeszcze przyjemniejsze wibracje (tak kobiety mówią).

Mam nowoczesny, cyfrowy wyświetlacz i mimo mojej doskonałości, to ona i tak mi dołożyła kilka gadżetów. Dała mi na imię Verdan, od jakiegoś podróżnika z dziwnymi uszami.

Na szczęście po pierwszych 2 tys. kilometrów już w pełni zrozumiała moją wartość. To ona dostosowała się do mnie, bo ja do niej nie mam zamiaru! Za bardzo jestem wyjątkowy! Czy widzę szansę na dalszą współpracę? Jasne! Odkąd ona mi dziękuje, za wspólnie spędzony czas, to i ja czuję się doceniany. Do zobaczenia w trasie!

W wieży jak księżniczka

Od kilku lat fascynują mnie wieże, szczególnie przerobione na miejsca do mieszkania. Najwięcej ich jest w okolicy stacji kolejowych, ale zdarzają się takie ciśnieniowe, wolnostojące. Trzeba trochę pokombinować, żeby wpasować tam meble, ale uwielbiam oglądać efekty zagospodarowania tej okrągłej przestrzeni.

Ucieszyłam się, gdy się okazało, że taki apartament w wieży jest do wynajęcia w Wałczu. Było to dość kosztowne na 2 osoby, ale miejsc do spania było więcej, więc zabraliśmy ze sobą znajomych. Mieliśmy sporo kilometrów do celu, ale droga fajnie przeleciała i popołudniu wszyscy się spotkaliśmy na pizzy w Wałczu. Dookoła były ładne jeziora, choć atrakcyjnych miejsc do zwiedzania w okolicy zbyt wiele nie było.

Po wejściu do wieży wszyscy powiedzieli „wow”. Był tam super klimat – ściany z cegły, proste meble, wygodne łóżka i różne „smaczki” w postaci dodatków. Okazało się, że mamy te niskie piętra wieży, a jeden poziom z łóżkami jest nawet niżej poziomu ziemi. Jednak nie było tam czuć zimna i wilgoci – to pomieszczenie było także z pomysłem zagospodarowane. Apartament miał 2 łazienki, jedną z prysznicem, a drugą z wanną.

Apartament miał kuchnię, więc na początek część ekipy wyskoczyła na zakupy kolacyjno-śniadaniowo-imprezowe. Pogoda dopisała, więc poszliśmy jeszcze na wieczorny spacer nad pobliskie jezioro. Po wieczornej imprezce położyliśmy się spać i na szczęście żadna „Biała Dama” nas nie straszyła.

Rano po wspólnym śniadanku ruszyliśmy w drogę powrotną i zatrzymaliśmy się jeszcze przy starych pociągach w Wolsztynie.

Co tam słychać?

Nie robię ostatnio jakiś większych wycieczek. Oczywiście jeżdżę motocyklem, jednak bardziej z punktu A do B, bo weekend bez motocykla – to weekend stracony!

Wracając od rodziców z Kotliny Kłodzkiej, wyskoczyłam na kawkę do Ślężańskiego Przystanku w Sulistrowiczkach. Ten punkt gastronomiczny „ożywił” kolega-motocyklista, więc i motocykliści są tam mile widziani (a kawka dla nich jest po 2 zł). Umówiłam się o 16.00 ze znajomymi i przyjechali Ci, których akurat nie widziałam od lat. Super było posiedzieć z nimi, powspominać i usłyszeć, co słychać. To była też okazja, żeby poznać nowych motocyklistów i ich psa. Tak! ten pies jeździ motocyklem, o tak:

Ostatniej niedzieli taki wyskok do znajomych skończył się małą awarią mojego motocykla. Wjechaliśmy do Wrocławia, wciskam klamkę sprzęgła, a ona jakaś luźna. Poruszałam nią, śrubki wymacałam i były na swoim miejscu. Kolejna zmiana biegów i… było coraz gorzej. Wyjechałam z ronda i zdążyłam tylko powiedzieć Emilowi przez interkom, że mam awarię. Udało się zjechać na pobocze i po kilku próbach wbić luz. To były ostatnie chwile żywotności mojej linki sprzęgła.

Jeżdżę motocyklami 10 lat i czasem ktoś wspominał, że mu linka poszła. Wiedziałam też, że jest zestaw naprawczy – ale jakoś nigdy nie czułam potrzeby, żeby go ze sobą wozić… Aż do teraz, bo to właśnie mi się przydarzyło. Na szczęście kolega, do którego jechaliśmy, miał taki zestaw i pędził z pomocą. Upał nieziemski, my centralnie na betonie, bez grama cienia. Emil skoczył na pobliską stację po jakieś napoje. A ja optymistycznie, na bagażniku wiozłam sernik na zimno w termicznej torbie!

Andrzej przywiózł linkę, więc teoretycznie byłam uratowana, ale… tylko teoretycznie. Ta linka była już przycięta do jego BMW i zdecydowanie za krótka do mojego Kawasaki. Zaczęłam pisać posty na różne grupy, czy ktoś pomoże z dłuższą linką. Ale zamiast linki otrzymałam z 10 podpowiedzi o tym, że mam się nauczyć zmieniać biegi bez sprzęgła. Ja wiem, że to też rozwiązanie, ale chyba lepiej dorwać linkę i bez stresów do domu wrócić?

Andrzej z Emilem się nie poddali i postanowili nieco skrócić drogę linki (przez demontaż elementów prowadnicy) i udało się ją przeciągnąć do końca. Potem okazało się, że uzyskali w ten sposób linkę zbyt długą i znowu musieli coś wyrzeźbić. Ale ostatecznie udało się wrócić do garażu, ciasto dojechało do znajomych, a my do Wrocławia wróciliśmy autem (i całe szczęście, bo godzinkę później była już tam nawałnica).

W weekend też testowaliśmy chiński namiot auto-samochodowy nad pobliskim jeziorem i powiem Wam, że to całkiem fajny patent!

A ostatniej soboty odwiedziliśmy zlot tuningowy VAG & GRILL vol. 8, który odbywał się niedaleko. W czasach dziecięcych nawet mnie takie przeróbki jarały, ale potem moje fascynacje skręciły w stronę rajdów i wyścigów, gdzie przerabianie samochodów służyło celom bardziej sportowym. Jednak przyznaję, że cenię sobie każdą pasję, a już najbardziej te motoryzacyjne i fajnie było popatrzeć, jakie ludzie robią „perełki”: