Leniuchowanie na hamaku i zamek w Legnicy

IMG_20150808_141120Okropne upały ostatniego tygodnia zmotywowały mnie do wybrania się w jedyne chłodne i komfortowe miejsce, jakie mi przyszło do głowy, czyli…. Rokitki (znoooowu?? hehe). Wizja zacienionego hamaka nad wodą wygrała nad pomysłem jakiejkolwiek innej wycieczki motocyklowej, choć i plan zwiedzania udało się zrealizować przy okazji. Jako, że Magda z Andrzejem już tam byli na urlopie, to musiałam w podroż ok. 140 km wybrać się sama. Nic w tym strasznego, choć problemy oczywiście były, a dokładniej z trafieniem z punktu A do punktu B. Na wyprawę wybrałam sobotni poranek, żeby upały mnie nie wykończyły.

Bardzo, bardzo przydała by mi się nawigacja, a na przeszkodzie oczywiście stoi brak kasy na nią. Bo jako rasowa, choć farbowana blondynka nie odróżniam zachodu od wschodu i północy od południa, jest droga to nią jadę przed siebie i tyle! 🙂 A jakieś tabliczki ze strzałkami na skrzyżowaniach, z nic mi nie mówiącymi nazwami miejscowości, w trafieniu do celu mi raczej nie pomogą. Aaaaaaale, żeby nie było – prawą rękę od lewej odróżniam! (bo na prawej mam tatuaż haha). Także Magda z Andrzejem mieli gorący telefon kilka razy w trakcie tej podróży i kierowali mnie na właściwe trasy, na szczęście orientowałam się w porę i nigdzie nie nadłożyłam drogi. Na koniec, już w Legnicy postanowiłam się nie ruszać wcale, żeby Andrzej mnie odnalazł, zanim zabłądzę znowu 😉 .

Sobotę spędziliśmy na leniuchowaniu nad wodą i małym opalaniu – nogi mam wreszcie lekko beżowe (wiem, wiem lato w pełni, ale trudno się opalić w spodniach motocyklowych!). Andrzej się poświęcił i w te upały skoczył po obiad, a ja dałam się namówić na wskoczenie do wody. Pływanie już nie, bo brzeg stromy, a mnie głęboka woda nieco przeraża. Szczególnie, że z moją poturbowaną ręką pływanie żabką mi jeszcze nie wychodzi, a pieskiem to stoję w miejscu (psy to jednak jakoś lepiej robią). Po obiadku hamaczek i genialnie wypoczęłam!

IMG_20150808_215818Wieczorem miałam obiecany wypad na disco na plaży i spodziewałam się tańców do rana. No niestety… Dyskoteki były, nawet dwie! Aleeeee muzyka pozostawiała wiele do życzenia – na jednym parkiecie dla ludzi +55 lat, a na drugim niskich lotów disco polo i na parkiecie same dzieci z mamusiami. Kręciliśmy się tam jeszcze chwilę (jezioro nocą fajnie wygląda), dając szansę DJ-om, jednak nic z tego nie wyszło. Po powrocie do domu, jakoś po 22 okazało się, że dopiero muza się zmieniła na normalniejszą, tyle, że chęci na powrót już brakło… Upał był nieznośny do późnego wieczoru.

IMG_20150809_152720Rano obudził nas miły chłód, a niebo było pokryte gęstą warstwą chmur (tego brązu na nogach jednak nie złapię!). Na śniadanko genialna kawa i jeszcze coś lepszego – lody w bułce maślanej! Tak, tak – smakowało ekstra 😉 . Po drugim śniadaniu postanowiliśmy wyruszyć na zwiedzanie zamku w Legnicy, a w międzyczasie okazało się, że mam zbyt niski poziom oleju, więc i na poszukiwanie flaszki 10w40. Niestety, żaden market ani stacja benzynowa takowego nie miała, normalnie porażka! Sprawdzaliśmy w kilku marketach i na stacjach CPN. Poratował mnie na szczęście kolega Andrzeja z grupy „Chojnowskich Motocyklistów” (dziękuję!). Olej i tak muszę koniecznie wymienić (szczególnie, że wyprawa nad morze wkrótce), bo jego kolor pozostawia wiele do życzenia, a przybliżony czas poprzedniej zmiany oleju znam tylko od poprzedniego właściciela.

IMG_20150809_150835Zamek Piastowski w Legnicy jest bardzo ładny, a jego zwiedzanie jest zupełnie za darmo, a dokładniej do obejrzenia są ruiny kaplicy i dwie wieże, bo reszta zamku jest powierzchnią użytkową różnych podmiotów. Pierwsza wieża to ponad 300 stopni schodów! Na szczęście do pokonania w trzech turach z przerwami na opowieści przewodnika min. o jej obronnych funkcjach. Było bardzo duszno, więc taki wysiłek nieźle dał nam w kość, ale po wejściu na szczyt widoki były zachwycające! Legnica jest bardzo różnorodna i ładna (w porównaniu do innych miast, jakie mieliśmy okazję widzieć z wież). Przewodnik był otwarty na rozmowy, a i na dól już się szło całkiem dobrze.

IMG_20150809_143950Druga wieża była już niższa i nie miała punku widokowego, a jedyną, zachowaną w Europie zieloną komnatę. Pochodzi ona z XVI wieku i służyła jako miejsce odosobnienia i modlitwy. W jej ścianach są wgłębienia z ławeczkami, a na ścianach wizerunki wielkich bohaterów. Całość komnaty dawniej była w intensywnym kolorze zieleni malachitowej, co miało sprawiać wrażenie ogrodu, jednak po latach kolor i przedstawione postacie nieco wyblakły.

Udaliśmy się także na rynek, gdzie są bardzo ładne kamieniczki, lody pseudo-włoskie i dobra pita z baraniną. W międzyczasie wyszło słońce i wypompowało z nas wszystkie siły, więc po powrocie musieliśmy nieco odpocząć, a ja nie czułam się na siłach, żeby w taki ukrop wracać. Z Legnicy Andrzej poprowadził nas inną drogą, która po chwili zamieniła się w grubo łatany ser szwajcarski i po 2 kilometrach moja ręka krzyczała, że ma dość takiego traktowania. Zabijałam już Andrzeja wzrokiem (A masz! A masz! Mnie bolało to teraz Ciebie hehe), ale uszedł z życiem, bo trasa prowadziła przez drugą stronę rokitkowych jezior i widoki były boskie. Mijaliśmy też starą cerkiew, czaplę i białego konia, jednak dwóch ostatnich nie widziałam, bo wgapiałam się w drogę w poszukiwaniu wolnej przestrzeni między dziurami 🙂 . Wzięłam urlop na poranek i wyruszyłam do Wrocławia dopiero następnego dnia, dzięki czemu załapałam się jeszcze na kiełbaskę z ogniska.

Rano postanowiłam wracać autostradą, żeby znowu gdzieś nie pobłądzić i to była moja pierwsza, tak długa trasa autostradą. Andrzej potowarzyszył mi przez kawałek drogi, a potem już musiałam radzić sobie sama. W stronę Wrocławia było spoko, trzymałam te 110 km/h i wyprzedziłam może z 7 ciężarówek (za to wszyscy inni wyprzedzali mnie haha). Za to po przeciwnej stronie (w stronę granicy) był lekki horror, bo sznur ciężarówek się nie kończył. Pod samym Wrocławiem zrobiło się gęsto, ale szczęśliwie dotarłam do domu i potem do pracy. Magda i Andrzej – dzięki za super weekend!

Drugi wypad do Rokitek

IMG_20150717_155626Wróciliśmy do Rokitek w większym składzie, bo miejsce to jest idealne na wakacyjne wypady. Pierwszy pobyt opisywałam TUTAJ, a tym razem grupa liczyła 11 osób i 9 motocykli! Wyjazd zaplanowaliśmy na piątek, a ja po pracy byłam jeszcze w czarnej d…. z pakowaniem (na szczęście nie tylko ja hehe). Wyruszyliśmy na kilka grup, bo różne godziny, trasy i prędkości były przez motocyklistów/tki preferowane.

Mi przypadła podroż z Andrzejem i nie narzekałam, bo jadąc z nim czuję się najbardziej komfortowo, jeżeli chodzi o tempo, choć „beemka” zdecydowanie szybciej się zbiera z zatrzymania, niż mój Pomidor. Wybraliśmy trasę pomijającą autostradę i z fragmentami nowiutkiego asfaltu – nie był to akurat plus, bo było na niej mnóstwo niewymiecionego żwiru i prędkość spadła do 30-40 km/h. Odwiedziliśmy po drodze rodziców Andrzeja i się okazało, że na miejsce dotarliśmy ostatni. Są tego plusy, bo na gotowe 🙂 – namiot stał, drzewo na ognisko było, zakupy zrobione i nawet gulasz się w kociołku gotował!

IMG_5570Gulasz na kolację wyszedł wyśmienity, humory dopisały, a wieczór ubarwiła przywieziona przez Andrzeja gitara (przywiązał ją sobie linkami do plecaka!). Na pierwszy ogień poszły kawałki zboczone, potem nieco klasyki, a na koniec się okazało, że jest jeszcze dwóch chętnych i umiejących na gitarze grać. Ja trochę zaniemogłam, bo po całym tygodniu pracy padłam jakoś po północy, reszta zabawiła do 3.30. A niektórzy nie spali prawie wcale, bo Andrzej wybrał leżakowanie w hamaku i pilnowanie połowu ryb (wędki miały taki alarm, że w kółko robiły mu pobudkę) – efekt był taki, że miska świeżych rybek rano na nas czekała! Popołudniu dwóch Andrzejów się wzięło za ich przygotowanie i uczta była!

11707989_10204509711053232_7323811350196346177_oW sobotę manewry trwały, jakoś od 8-mej rano, ale nikt nikogo nie gonił i każdy mógł się wyspać do woli. Potem śniadanko przed domem, wyśmienita kawa (bo Andrzej kawiarki nawet ze sobą zabrał!) i postanowiliśmy odpalić maszyny, żeby pojechać do oddalonego 30 km zamku Grodziec. Ekipa jechała zgraną grupą (jak nigdy hehe), nawet udało mi się wyprzedzić sportowy motocykl hihi. Magda zostawiła swojego Vigora i wsiadła na kanapę męża, tłumacząc, że tam podjazd jest stromy, z zakrętami i przepaściami. Ja też nieco zwątpiłam w swoje siły po tych zapowiedziach i zostawiłam Pomidora przed podjazdem do zamku. Jak się później okazało – to tak bardzo strasznie tam nie było, tylko sporo piachu w zakrętach. Następnym razem wjadę samodzielnie.

IMG_5619Zamek na wygasłym wulkanie robi wrażenie i całkiem jest zachowany (jak na tych kilka grabieży i remontów w jego historii). Tutaj możecie zobaczyć panoramę zamku. Nie mieliśmy przewodnika, ale załapaliśmy się na bilet grupowy, a Ci, którzy już tam byli – dbali o kierunek naszego zwiedzania. Na dziedzińcu było dużo fajnych zabawek, a i w salach wszyscy świetnie się bawili.

Następnie udaliśmy się na poszukiwanie jedzenia, tyle, że nawigacje sfiksowały i pojeździliśmy nieco w kółko, potem drogą polną, i kolejną drogą – która 50 lat temu była asfaltem (aż trudno uwierzyć, że są jeszcze miejscowości bez asfaltu!) i na koniec wielkimi, „kocimi łbami”. Moja ręka od rana miała focha i nie nadawała się zbytnio do jazdy (przedburzowa pogoda mnie tak zwykle załatwia), a ta kostka sparaliżowała mnie już na amen – regularne wstrząsy w barku przez kilka kilometrów sprawiły, że zupełnie przestała funkcjonować. Poprosiłam Magdę, żeby wróciła na moim motocyklu, a ja zostanę pasażerem.

11119882_960986463964914_163822968199307939_oMiejscówka z jedzeniem okazała się być warta tej podroży, porcje nakładali duże i dobre wszystko było. Odpoczęłam też na tyle, by spróbować wrócić o własnych siłach.

Popołudnie i wieczór spędziliśmy przed domkiem bycząc się w hamakach, pływając, szykując wieczorne ognisko i spacerując po okolicy (co, kto wolał). Męska część ekipy godzinami stała przy motocyklach i tematy się im nie kończyły! Nawet stwierdzili, że otwierają serwis „Newton” z hasłem reklamowym: „Naciągniemy Ciebie i Twój łańcuch” 🙂 . O dziwo, poszło bardzo mało alkoholu, bo nikomu nie był potrzebny, żeby się dobrze bawić do późnej nocy. Powstało kilka kultowych tekstów i chyba każdy został dłużej, niż na początku deklarował 🙂 .

IMG_5571W niedzielę spaliśmy już do 9, tradycyjnie śniadanko i kawka, a potem na: kajaki, spacery, leniuchowanie. Jedynie gołębiom nie odpowiadało nasze towarzystwo, bo co jakiś czas zrzucały śmiercionośne bomby (tfu śmierdzące), a komary (jak na pobyt nad wodą) były wyjątkowo tolerancyjne.

Na koniec sprzątanie i pakowanie. Ekipa wykruszała się stopniowo, a my wyjechaliśmy bliżej 18-stej. Za nami i czasami nad nami wisiała olbrzymia, czarna chmura z deszczem w tle, ale udało nam się ją wyprzedzić (a wieczorem nad Wrocławiem przeszła mała wichura i gradobicie). Stanęliśmy na chwilę pod sklepem, gdzie wszyscy (znaczy te żule sklepowe) koledze zazdrościli, że ma dwie żony, a każda z nich na swoim motocyklu 😉 .

W takim miejscu i w takiej ekipie weekend jest niezapomniany! 🙂 Fotki z aparatów uczestników wycieczki: