Ahoj przygodo!

Ubiegły weekend postanowiliśmy spędzić w Czechach i tym razem bardziej w górach, niż „w siodle”. Góry Stołowe odwiedzałam wiele razy, ale w czeskim skalnym mieście jeszcze nie byłam, więc nadarzyła się okazja, by zaległości w zwiedzaniu nadrobić. Wspólną trasę na 4 motocykle rozpoczęliśmy w Świdnicy, a przy kantorze dowiedzieliśmy się, że nasza droga jest w remoncie i trzeba pojechać objazdem. Pan udzielający informacji tak bardzo walił wódą, że sama nie wiem, jak nas do zmiany trasy przekonał, oczywiście sugerując dopłatę do tejże usługi 😉 (nie daliśmy się podejść).

Trasa nie była długa, ani zbyt trudna, a widoki momentami były tak powalające, że zamiast jechać, to się bardziej turlaliśmy. Bez większych przygód dotarliśmy do naszego campu pomiędzy teplickimi a adrszpaskimi skałami. I już na parkingu poznaliśmy polską parę na motocyklu z Leszna (pozdrawiamy!), z którą wielokrotnie podczas weekendu toczyliśmy sympatyczne rozmowy i omawialiśmy „palcem po mapie” kolejne wypady w pobliskie górki.

IMG_2466Samo miejsce noclegu było całkiem fajne, dogadać się po polsku można było z łatwością, woda ciepła i prysznice były, a nawet kuchnia z naczyniami do dyspozycji. Rozłożenie namiotów poszło, jak po maśle (chociaż jeden był nówką nieśmiganą) i pompowanie materaca z gniazda zapalniczki, także się powiodło. Po opanowaniu chaosu na miejscu biwaku, udaliśmy się na poszukiwanie jedzenia i teplickiego skalnego miasta.

Upał był, ale wśród lasów dość znośny, jednak poszukiwanie jedzenia odbywało się wg kryterium „gdzie jest chłodniej?”, bo w takich temperaturach jeść się odechciewa… Jedni wybrali czeskie przysmaki, a ja zadowoliłam się naleśnikami z owocami (mały zgrzyt, bo te owoce to był jednak dżem i się nieźle zasłodziłam hehe ). Napasieni ruszyliśmy na szlak.

IMG_2494Trasa wiodła szerokimi, leśnymi ścieżkami i co jakiś czas strzałeczka nakierowywała nasz wzrok na jakąś formację skalną. Trudno było tylko, dopatrzyć się związku między nimi i ich nazwą – skojarzenia to Czesi mają chyba jakieś inne… Potem było wyzwanie na 300 schodów w górę, ale warto je było pokonać, bo widok z góry fantastyczny! Gorzej to miałam ze schodzeniem, bo lęk wysokości w drugą stronę, jakoś większy był. Przeraziło mnie to, że nawet w tak pięknych górach ludzie potrafią iść i zamiast podziwiać widoki – to gapić się w smartfony!

IMG_20150704_163008

IMG_2511Wieczorkiem dotarliśmy do wąskich ścieżek pomiędzy olbrzymimi blokami skalnymi i tam… zamarzliśmy! Ubrałam się w krótkie spodenki, bo miałam blade nogi opalić (tjaaaa w lesie?) i to się zemściło. Biegusiem te labirynty pokonywaliśmy, a Mariusz był w dodatku przeziębiony, więc już całkiem nim całym telepało. Na koniec był dylemat, czy wracać tą samą i krótszą trasą, czy nową, ale dłuższą. Wygrało pragnienie szybkiego dogrzania się przy piwku i ognisku. A po drodze smażony ser w bułce! Pycha!

Wstaliśmy koło 8 rano, ale jakoś powoli się zbieraliśmy, bo całkiem sympatyczne śniadanko nam wyszło z dużą ilością ogórków, które miały być do drinków, ale w okolicy nie dostaliśmy Sprite 😉 (przepis na drinka: parę plastrów zielonego ogórka, gorzka żołądkowa i Sprite). Koło południa ruszyliśmy w kierunku Adrspach, a do pokonania było 3,5 km leśnymi ścieżkami, więc na miejscu znów mieliśmy zdecydowanie zbyt mało czasu (o 16 wymeldowanie było).

IMG_2620A adrszpaskie skały to dopiero niesamowity cud natury! Ludzi prawdziwe zatrzęsienie i chyba połowa to Polacy, bo ciągle słychać było nasz język. Serce nam pękało, że musimy tak ekspresowo oglądać i też skrócić trasę – szybko więc opracowaliśmy plan na jednodniowy wypad jedynie w te skały. Planowaliśmy powrót na camp pociągiem, ale okazało się, że akurat ma 2-godzinną przerwę w rozkładzie, więc znów trzasnąć trzeba było te 3,5 kilometra i to dość szybko, bo w tle goniła nas burza! Atmosferę ratowała Kofola lana „z kija”, która jest idealnym trunkiem na upały i zwykła cola może się schować!

IMG_2628Pakowanie się też poszło dość sprawnie z małą przerwą na deszcz i z jękiem zawodu nad straconym prysznicem, bo była akurat przerwa porządkowa. Już na motocyklach udaliśmy się na obiadek, kofolę, lody, „Marlenkę”, kawę i co tam jeszcze za ostatnie korony udało się kupić.

Mariusz cudownie ozdrowiał (bo odpuścił niedzielne 10 km) i przegonił nas jeszcze na kolorowe jeziorka (gdzieś pod Bolkowem), upały jednak zrobiły swoje i zostały tylko: zielona kałuża, czerwone jeziorko siarkowe i najładniejsze, IMG_2683turkusowe na szczycie. Jak do niego dotarłam to padłam na trawę i nie miałam siły się ruszyć, zmęczenie + duszna, przedburzowa pogoda zrobiły swoje. Mieliśmy czas na szczęście trochę się tam wybyczyć. W trasie powrotnej nikt nie miał siły szybko jechać, a podczas kolejnej pauzy na stacji benzynowej w Świdnicy padły już na trawę wszystkie kobity!

Po powrocie do domu ze zmęczenia urwał mi się film, ale na szczęście miałam urlop w poniedziałek i mogłam odpocząć po weekendzie 🙂 . Droga powrotna do Wrocławia była tragiczna, tak strasznie wiało od przodu, że kaskiem mi rzucało na boki cały czas, a każdy tir był zderzeniem z niewidzialną ścianą. Wiatr to też dzieło szatana! 😉

Pozostałe fotki Andrzeja Turczyna (wcześniejszy wpis ma osobna galerię z krajobrazami TUTAJ):

I galeria od Mariusza:

Skalne miasto

IMG_2686Ostatni weekend spędziliśmy w Czechach pod namiotem – wyskoczyliśmy tam na 4 moto i w 5 osób. I okazało się, że weekend był zdecydowanie zbyt krótki, by to wszystko w zadowalającym stopniu obejrzeć. A może po prostu byliśmy bardziej nastawieni na biwakowanie i nieśpieszny styl życia, więc zabrakło nieco czasu na pełne zwiedzanie. Było na tyle intensywnie, że na ostatniej stacji benzynowej wyglądałam tak, jak na foto obok 🙂 .

Relacja wkrótce, a na zachętę kilka krajobrazów w obiektywie Andrzeja Turczyna:

Niedziela w Czeszowie

Sobota była bardzo mokra, ale w niedziele wybraliśmy się na motocyklowe powitanie lata czyli Moto Piknik w Czeszowie. Musieliśmy nieco opóźnić moment startu, bo w Kotlinie Kłodzkiej ściana deszczu stała od rana i nie udało nam się już zdążyć na mszę oraz święcenie motocykli, a jedynie na zamknięcie parady, i sam piknik.

Pojechaliśmy na 5 motocykli i w całkiem przyjemnym tempie do 100 km/h. Często wpadaliśmy w mokre partie trasy, więc deszcz się ciągle, gdzieś po okolicy kręcił i w końcu na chwilę nas dopadł. Zatrzymaliśmy się po drodze przy ścigaczu, co miał jakiś problem na poboczu, ale sobie sam poradził. Droga raz lepsza, raz gorsza, ale ogólnie traska była przyjemna i dojechaliśmy na końcówkę parady z kościoła na boisko. Zastaliśmy duży parking, biesiadne stoły i muzykę na żywo.

Na scenie zagrali: „Mizia&Mizia Blues Band”, „The Trolls” i „13 w samo południe”. Prowadzona była też kwesta na pomoc w rehabilitacji dla Tomka Kowalskiego, muzyka i motocyklisty, który po ciężkim wypadku na moto wraca do zdrowia (a rehabilituje go ten sam rehabilitant-motocyklista, co i mnie). Była grochówka z polowej kuchni, karkówka, pierogi, ciasto i kawa dla każdego oraz możliwość własnoręcznego upieczenia kiełbaski na ognisku. Z ciekawostek – to najstarszym uczestnikiem spotkania, który przyjechał na motocyklu, był Mirek z Obornik Śl. lat 73, a najstarszy motocykl na pikniku to M-72 rocznik 1954 Józefa Kazubka.

unnamedSpędziliśmy trochę czasu za stołem, pokręciliśmy się, pooglądaliśmy ok. 200 maszyn na parkingu, pogadaliśmy ze znajomymi i postanowiliśmy powoli wracać. Początkowo w planie był zlot pojazdów zabytkowych w Oławie, ale stanęło na lodach w Oleśnicy, bo godzina już wieczorna była. Trochę szkoda, bo w Oławie impreza wypaliła i ponad 700 pojazdów można było obejrzeć. Może za rok się uda! (a na foto pierwszy raz „wiozę” pasażera 😉 ).

Po drodze znów się zatrzymywaliśmy przy motocyklistach (okazało się, że z Wrocławia) stojących na poboczu z „niewyraźną miną”. Jednemu z nich skończyło się paliwo, ale już je zorganizowali, więc się nie przydaliśmy.

Oleśnica to jakieś wymarłe miasto, ale lody nawet dobre były. Okazało się później, że wyjazd z rynku zablokowała nam karetka i kilka samochodów – nie było szans na przepchanie się. Andrzej jednak stanął na wysokości zadania i w pełnym rynsztunku motocyklowym sterował samochodami, żeby na lusterka ominęły zawalidrogę. Dzięki temu wydostaliśmy się stamtąd, potem zgubiliśmy, a następnie znaleźliśmy drogę wyjazdową 🙂 . A tak sytuację sam opisuje:
„Po prawdzie to karetka zostawiła mało miejsca, ale wystarczająco dużo dla ogarniającego jazdę w mieście kierowcy. Drogę zastawiła przerażona blondynka w BMW umilając sobie oczekiwanie na odjazd karetki zabawą telefonem. Na moją propozycję pomocy w przeprowadzeniu jej przez ten „wąwóz zniszczenia i zagłady” najpierw zareagowała paniką, ale w końcu udało mi się ją przekonać, że ma mi patrzeć głęboko w oczy, a będę jej aniołem ocalenia 😉 . Czasami myślę, że statystyki pokazujące mniejszą ilość kolizji, stłuczek itp. gdzie kobiety są sprawcami mogą być wynikiem podobnych zachowań [Zablokowałam drogę to zablokowałam i nie ma po co drążyć tematu! Albo. Wsteczny? Tak słyszałam wiele dobrego, ale nie korzystam. 😉 ]. A może po prostu kobiety są ostrożniejsze? Zwłaszcza, że zaraz za blondyną w drogę wpakował się jakiś facet w BMW… on jednak potrafił użyć wstecznego 🙂 ”

Na koniec przeprawa przez cały Wrocław w godzinie szczytu (powrotu z weekendu). Rany, jak ja nie znoszę jazdy po mieście! Zupełnie nie rozumiem tych, co mają z tego frajdę. Motocykl i droga ma dla mnie sens, a nie motocykl i korki, światła co kawałek, puszki dookoła, brrrrrr…

IMG_20150621_195010Zrelaksować się mogliśmy na obiadku u Magdy i Andrzeja, gdzie też załapaliśmy się na pokaz „palenia gumy na trawie” zabytkowym motocyklem.

Zapraszam na film-relację, który złożył Łukasz „Cameron” (uwaga bez cenzury!):
https://www.youtube.com/watch?v=qOmCxMtRqBc

I galeria Andrzeja Turczyna:

p.s. a jeszcze, jak jechałam do Wrocławia to miałabym dzwona z… bocianem! Chciał sobie na polu zaparkować i zrobił mi ziuuuuum tuż przed motocyklem!