Jadąc dziś do pracy mijałam skutki wypadku. Kierowca wyjeżdżający z parkingu zajechał drogę motocykliście. Miało to miejsce po 6 rano, więc ruch niewielki.
Motocyklista zginął na miejscu, kierowca samochodu jest w szpitalu. Na ulicy stała do połowy wgnieciona beemka, parę metrów dalej „wydachowany” wiśniowy motocykl, chyba Yamaha Diversion. Za parawanem leżało ciało…
Nieprzyzwyczajona jestem do widoku takiego motocykla. Myślę tylko o takich, co jeżdżą i dają wiele radości.
Nie takich, które niosą śmierć.
Nikt nie określił jeszcze winy, ale proszę – pamiętajcie, że motocykl nie hamuje równie sprawnie, jak przyspiesza. I, że miasto – gdzie ruch, ilość wyjazdów, skrzyżowań jest duży – to nie jest miejsce na odkręcanie.
Mam nadzieję, że nie dane mi będzie kiedykolwiek być na pogrzebie motocyklowego przyjaciela… A przecież i ten motocyklista ich miał.
Szkoda chłopa. Niestety nawet jadać super ostrożnie nie mamy wpływu na pacanów za kółkiem.
Ale mamy wpływ na własną jazdę. A jeżdżąc (w miarę) przepisowo po mieście można wyhamować awaryjnie, a przy uderzeniu zminimalizować negatywne skutki.
p.s. Kierowca osobówki też zmarł…
Dodam coś jeszcze (niezależnie od treści newsa, bo jak pisałam – winny wypadku nie jest znany). Po prostu mam różne przemyślenia wywołane poranną sytuacją.
Mamy (jako motocykliści) różne podejście do życia, jazdy i ryzyka. Jeden (jak ja) – „chce pożyć” w sensie życia długiego i w zdrowiu, a inny – „chce pożyć” w sensie życia pełnego adrenaliny i „jazdy na krawędzi”. Czy lepiej żyć zwyczajnie i być może długo, czy lepiej ekscytująco, a być może krótko? Ciężko jest ocenić, która postawa jest lepsza globalnie i czy jest tu jakiś „złoty środek”, bo życie to dość rozległa dziedzina. Z pewnością indywidualnie – każdy będzie bronił własnej postawy.
Jestem jednak zdania, że myśląc racjonalnie – nikt nie chce być samobójcą, ani kaleką. Więc powinniśmy się starać wyeliminować te najgorsze zagrożenia. A wg statystyk często należy do nich wypadek z udziałem samochodu zajeżdżającego drogę. I czy korzystając z tego samego racjonalnego myślenia – warto odpuścić odkręcanie na mieście? Bo na innego kierowcę nie mamy wpływu, ale mamy na siłę uderzenia (i prędkość jazdy). Każdy na to pytanie odpowie sobie wg własnych kryteriów „chęci pożycia”.
nawet jeżdżąc/żyjąc super ostrożnie, nie ma się pewności czy będzie bezpiecznie. Jestem tego żywym (cudem) dowodem.
No fakt – nikt nie wymyślił jeszcze sposobu na oszukanie przeznaczenia. Sama też jestem przykładem, bo to sztuka – na skuterze 20 km/h kompletnie rozsypać sobie ramię.
Dydka, akurat jeśli chodzi o hamowanie to jego skuteczność (osiągane opóźnienia) znacznie przekraczają przyspieszenie. Nawet któryś z wielkich pisał o tym w książce, że wyhamowanie z powiedzmy 200-0 zajmie znacznie mniej miejsca niż przyspieszenie 0-200. Tylko że trzeba brać pod uwagę, że o wolnym miejscu do przyspieszenia decydujemy sami, o tym dostępnym do hamowania już zazwyczaj nie…
Natomiast historia bardzo przykra, tym bardziej, że zawsze inaczej patrzy się na wypadek „gdzieś na drugim końcu Polski”, a inaczej na własnym podwórku, na trasie, którą pokonuje się regularnie…
Natomiast w pełni zgadzam się z Tobą odnośnie ryzyka. Sami decydujemy jakie ryzyko podejmujemy, ale dobrze byśmy przynajmniej robili to świadomie. Jeśli ryzykujemy, to miejmy świadomość możliwych następstw. Nikt nie jest nieśmiertelny.
Czyli jest tak, że motocykl, który do 100 km/h rozpędza się w 3 sekundy, to w 2 sekundy zatrzyma się ze 100 km/h?? Bo tak by było idealnie 😉 Rozumiem, że chodzi tylko o metry, ale ich w awaryjnym hamowaniu raczej brakuje.
Trzy dni temu w mojej okolicy motocyklista zginął na miejscu. Stracił panowanie nad maszyną i uderzył w ekran, było ślisko…
Takie rzeczy mocno dają do myślenia. Mimo ćwiczenia techniki, zawsze może się zdarzyć coś nieoczekiwanego, nie da się tego przewidzieć. Uwielbiam motocykle, ale jednak ciągle mam lekkie uczucie strachu przed każdą jazdą, nigdy nie wiadomo, co może się stać, niekoniecznie z naszej winy…
Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, to uwierz mi Panda, dopóki się boisz przed każdym wyjazdem na moto to spoko, nie musisz się bać, ale jeśli przed każdym wyjazdem nie masz stracha i chwili refleksji to zacznij się bać… 😉
Haiku na dziś.
Haiku składa się z 17 sylab podzielonych na trzy części znaczeniowe po 5, 7 i 5 sylab 😉 Popracuj nad formą hehe Ale z przekazem się zgadzam.
Wiesz, ja mam taką mantrę, którą „zabijam” złe myśli i jakieś wizje wypadkowe (bo mówią, że jak o tym myślisz to przyciągniesz) – po prostu mówię sobie wtedy „mój motocykl ma mnie pod ochroną”. Jedni wierzą w anioły, ja wierzę w swój motocykl.
Ja uważam, że to niedobrze jest bać się jazdy lub motocykla. Mieć zdrowy respekt do niego owszem, ale gdy tylko pojawia się strach, nadchodzą niewymuszone błędy, bo strach pochłania część naszej uwagi, której akurat w nadmiarze nie mamy…
To chyba nie chodzi o taki strach, który usztywnia ręce na kierownicy. Raczej o taką świadomość, że wszystko (i to złe też) może się zdarzyć. No i ten strach, który broni nas przed nadmiernym ryzykowaniem. Zapewnia (u każdego inną) granicę bezpieczeństwa.
Dokładnie o to mi chodziło (pomimo nie zachowania formy haiku 😛 ). Ja sam jeżdżę bardziej turystycznie, więc moją uwagę głównie skupiają inni uytkownicy, bo bardziej od mojego błędu boję się cudzego „niechlujstwa” na drodze, w postaci np. braku sygnalizacji skrętu lub po prostu gapiostwa. No i oczywiście szczególną uwagą obdarzam kobiety za kierownicą 😛 (Spoko, nie krzyczcie na mnie, to tylko taka prowokacja). Zazwyczaj problemy są z facetami.