To była podróż jak… film w zwolnionym tempie. Bardzo długa czasowo, a nie kilometrowo.
W zeszłym roku ostatni raz jechałam trasę ponad 80 kilometrów w jednym ciągu, zwykle kręcę się gdzieś koło domu w Kotlinie Kłodzkiej. A Eliza (nowo poznana koleżanka – motocyklistka) zmotywowała mnie, by w końcu przewieź Stringa do Wrocławia i wziąć się za treningi Moto Gymkhany lub jakieś inne pomysły na wspólne wyprawy.
Znalazłam sobie parking blisko bloku, a Eliza nawet po mnie przyjechała. Od jakiegoś czasu jej Honda ma problemy techniczne, które po kolei naprawia, jednak jadąc do mnie miała, już nie do końca sprawne, sprzęgło. Dotarła w sumie bardzo szybko, tylko pod górkę czuła, ze moto nie ciągnie…
Wyjechałam po nią kawałek i ustaliłyśmy, że ja prowadzę – bo znam te trasy i jadę bardziej do prawej (w końcu String dziur się nie boi), a ona trochę z tyłu i bliżej środka jezdni. Nawet fajnie się tak jechało, bo Eliza idealnie się wpasowała w moje lewe lusterko 😉
W międzyczasie okazało się, że to ja mam mały problem, który Elizie też utrudnia wyczuwanie, co chcę zrobić – nie działa mi tylny, lewy kierunkowskaz. W dodatku śrubkę miał tak zardzewiałą, że trzeba było go rozebrać siłą i potem skleić taśmą. Żarówki takiej nie miałam, więc pozostało mi, jak za dawnych czasów wystawiać lewą rączkę sygnalizując skręt 😉
Po krótkiej przerwie regeneracyjnej, ruszyłyśmy w drogę. Zauważyłam u siebie pozytywną zmianę, nie boję się już długiej trasy i czuje się o wiele bardziej pewnie w siodle. Robienie kilku rzeczy na raz, nie sprawia mi kłopotu. Nie czułam tej różnicy na małych trasach, na dużej – widzę, że od zeszłego roku jednak zrobiłam postępy.
Gdzieś przed Ziębicami Eliza zaczęła już trochę odstawać. Coraz częściej nie odkręcałam na prostej, żeby jej nie zgubić. Trzymałyśmy tempo tylko 50-60 km/h. Na stacji w Strzelinie moja koleżanka już była lekko podłamana, bo było coraz gorzej – obroty rosły a moto nie jechało.
Miałam też okazję się trochę pośmiać, jak dostałyśmy klucz od toalety z drewnianym kołkiem o kształcie wibratora 😉 Oddając „to coś” Pani na stacji, powiedziałam, ze baterie się już wyładowały ;-D Jej mina w momencie „zajarzenia” o czym mówię – bezcenna!
Wyruszyłyśmy w dalszą trasę, dostosowywałam swoje tempo do Elizy i wyprzedzających nas pojazdów. A było ich coraz więcej, bo prędkość nadal spadała. Miejscami brali nas „na trzeciego” a starałam się zachować odstęp, by pomiędzy nasze motocykle spokojnie auto się zmieściło. Czasem przyśpieszałam, żeby ich nie blokować, a potem na poboczu chwilę na Elizę czekałam. Nie byłam wkurzona czy coś, takie rzeczy mogą się zdarzyć każdemu, a ja tam się nigdzie nie śpieszyłam.
20 kilometrów za Strzelinem prędkość wynosiła 30km/h. Zjechałyśmy na pobocze, żeby trochę odciążyć i wychłodzić Czarną Perłę, ale to niewiele pomogło w dalszej jeździe. Jak na złość żaden mechanik nie był pod telefonem, żeby nam coś doradzić.
Najgorsze były wjazdy pod górkę i na takim jednym Eliza na bardzo długo znikła mi z lusterka. No to pomyślałam – że to już koniec! Czekałam dłuższą chwilę na poboczu i jak już miałam zawracać – to wynurzyła się zza horyzontu 😉 Okazało się, że żeby podjechać – musiała zastosować metodę „na flinstona”, pomagając sobie nogami! Moto jechało, już bardziej 20 km/h, ale ważne że nadal! Dotoczyłyśmy się do Wrocka jakoś, trasa ok 85 km zajęła nam 2,5 godziny… Czarna Perła została już z moim Stringiem na parkingu, a jutro zawieziemy ją do serwisu.
To rzeczywiście będzie niezapomniana podróż:) A żeby było ciekawiej, przed wyjazdem do Ciebie byłam na 20-km wycieczce rowerem i moja średnia prędkość wynosiła ok. 20 km/h. Pod ta górkę na wiadukt nad autostradą, podczas gdy obroty sięgały 6tys. a prędkość może jakieś 5 km/h aż w końcu stanęłam, żałowałam że to nie 13kg rower a 115 kg czarna perła…ale dałyśmy radę, dzięki za wsparcie, wielki szacun że cierpliwie wytrzymałaś do końca naszej podróży!