Jazda piąta

Pierwszy raz umówiłam się na jazdy w godzinach popołudniowych i okazało się, że to będzie bardzo upalne popołudnie. A upały w mieście (bo „na zielonym” – to co innego) sprawiają, że wszystkiego mi się odechciewa! Przez niecałą godzinę tarabaniłam się autobusem i niech będzie przeklęty ten, kto zastąpił w autobusach okna rozsuwane – uchylanymi! (Najlepiej niech się smaży w piekle, jak ja w tym autobusie).

Jak dotarłam na plac (z rozgrzanego asfaltu), to już miałam zerową motywację. A jak wiadomo – nastawienie to podstawa! No i się zaczęło… Ósemka znowu była trudna, gaz się ślizgał w spoconych dłoniach (a rękawice w domu lezą!), czarny kask też nieźle grzał. Odpuścilismy drugą godzinę jazdy, bo byłoby to marnowanie czasu…

Jak to mówią: raz na wozie, raz pod wozem. Albo raz na motocyklu, raz … hmmm lepiej nie! 😉

Jazda czwarta – ósemka

Zadanie na jazdę czwartą to opanowanie ósemki. Przeraziło mnie to trochę, bo nawet nie wiedziałam, czy potrafię skręcić tak mocno ?? ;-).

Instruktor Waldek zaproponował, żebym na początek robiła sobie „zero” po zewnętrznych liniach ósemki. Jak już się z tym ćwiczeniem oswoiłam, to spróbowałam ósemkę i… udało się!

W sumie nie taka ta ósemka straszna (oczywiście w warunkach bezstresowych, a nie egzaminacyjnych). Jeździłam po niej jeszcze „naście” razy w obie strony i pracowałam nad tym, żeby patrzeć w kierunku jazdy, a nie na koło przednie, czy niebezpiecznie atakujące je białe linie ;-).

Z placu wyniosłam obolałe… nogi?! I wewnętrzny uśmiech zadowolenia z jazdy, który długo mi jeszcze towarzyszył…

Trzecie zajęcia z jazdy

Tym razem, po rozgrzewce wróciłam do doskonalenia slalomu, żeby wychodził mi płynniej i bez przewracania słupków ;-).

Na kolejną godzinę dostałam pasażera na gapę – czyli słupek na siedzenie pasażera. Miałam go nie zgubić po drodze, więc kazałam mu się mocno trzymać i jaaaazda!

Pracowałam nad tym napięciem rąk i zwykle wyglądało to tak, że na prostej wzdłuż slalomu przenosiłam ciężar ciała na swoje „cztery litery” i nogi, potem robiłam slalom. A na koniec okazywało się… że znów mam napiętą górę! Ech…

Po mnie, swoje pierwsze zajęcia miał kolega z kursu. Pogadaliśmy o motocyklu, ruszył i pojechał. Gdzie? Na ósemkę! No to szczęka mi opadła… On to pewnie zda, a ja??

P.S. Instruktor mnie pocieszył, że tacy kursanci to rzadkość.