Pierwsze jazdy treningowe

Ilość: 3
Godziny: 4
Kilometrów: 28 (80% polne drogi)
Prędkość: max 30 km/h

String (Derbi Senda 125 SM) mieszka w garażu u Małgosi i Pawła pod Wrocławiem, bo mam stamtąd wygodny wyjazd w teren, a do tego właściciele garażu są sympatyczni i gościnni ;-).

Moje pierwsze kilometry na Stringu były raczej ostrożnie pokonywane, aczkolwiek nieznajomość trasy sprawiła mi kilka niespodziewanek. Raz wjechałam w stromy wąwóz i mało nie spanikowałam, ale przesunęłam się w tył na kanapie, i jakoś… powoli się udało. Potem trafiłam na etap bardzo piaszczysty (a piach jak na plaży, a nie kamienisty) – kierownica tańczyła na wszystkie strony. Aż w którymś momencie String wpadł w piach tak głęboko przednim kołem, że z wrażenia zaniemówił ;-). Nie bardzo wiedziałam, co zrobić… Pierwszy odruch to próba wypchnięcia go – oczywiście ani drgnął! Więc odpaliłam go ponownie i na małym gazie i przytrzymanym sprzęgle jakoś się wydostałam z tych tarapatów.

Radocha z pierwszej jazdy własnym motocyklem była niesamowita! Mimo, że silnik dawno zgasł – to adrenalina z jazdy trzymała mnie na obrotach do późnej nocy.

Kolejna jazda – to PIERWSZA GLEBA! Nie trwała więc, zbyt długo ;-). Znów na tym nieszczęsnym piachu, uciekło mi tylne koło – na tyle mocno, że String stanął w poprzek drogi. Przednie koło wskoczyło na boczną skarpę, kierownica skręciła, no a ja??
Odpadłam ;-)! Szkody na ciele to niewielkie siniaki, szkody na Stringu – odleciał tylny kierunkowskaz.

Zabrałam się do podnoszenia go z gleby, a ciężki jest skubany! Na szczęście ten sam piach-zabójca, pozwolił mi na łatwiejsze przywrócenie pionu motocykla. No a potem… String znów zaniemówił. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że jak motocykl się kładzie – to znaczy, że jest zmęczony – trzeba go postawić, dać mu trochę czasu na złapanie oddechu i dopiero odpalać… Trochę się tym zmartwiłam, bo byłam gdzieś w polu i trochę ciężko, by mi było wytłumaczyć, gdzie to „gdzieś” jest ;-). No ale po chwili String zaczął kręcić i po jeszcze jednej chwili odpalił, ufff! Dotoczyłam się do garażu.

Trzecia jazda to już mały placyk i kawałek asfaltu. Wypuściłam się na chwilę w teren, ale było po deszczu i jak mi koło znów uciekło na kałuży (na szczęście bez skutków ubocznych) – to pokornie wróciłam na placyk. Na prostej ćwiczyłam zmiany biegów (jeszcze się trochę motam), a na placyku ósemkę między dwoma butelkami.

Mam obolałe mięśnie rąk, nawet te – których istnienia nie podejrzewałam. Biceps cieniutki, no ale pewnie się wyrobi, bo przy Stringu – to siłownia jest gratis! 😉

p.s. Kierunkowskaz się naprawia – dzięki Paweł!

p.s.2. Nie znalazł by się jakiś życzliwy kolega czy koleżanka, żeby mi pokazać, co mam robić z tym piachem-zabójcą?? 😉 (cyklistka.moto@gmail.com).

Jazda siódma

Czas poćwiczyć te biegi, bo String w garażu tęskni! Tak, tak, ma już imię. String bo jest wąski, niczym … ;-). Jest zdecydowanie facetem, bo orientacji nie planuję zmienić.

Przejdźmy do mojego szóstego spotkania z instruktorem Waldkiem. Na początek odświeżyłam i przyswoiłam trochę wiedzy o zmianie biegów. W sumie to tak samo, jak w aucie – ale tam, to już jest odruch, a na motocyklu niestety muszę jeszcze myśleć o koordynacji ruchów. Różnica jest taka, że trzeba z biegów schodzić po kolei. A międzygazem mam sobie na początku głowy nie zawracać…

Na placu miejsca jest niewiele więc zmieniałam 1->2->1 i nie wiedzieć czemu, instruktor przy tej mojej zmianie biegów, miał czasem minę, jakby go coś bolało ;-).

Było jeszcze o hamowaniu silnikiem i ostrym hamowaniu, które będę ćwiczyć na kolejnych zajęciach. A tymczasem, pora odwiedzić garaż ;-).

Jazda szósta

Zdarza mi się „strzelać ze sprzęgła” – mina instruktora jest wtedy – bezcenna! Szczególnie, że często ruszam, jak gdyby nigdy nic, a przychodzi taki moment że zdławię silnik, prawie jak blondynka ;-). Żadne rady nie pomagają, po prostu: wychodzi, wychodzi, a nagle jeb!

No to w ramach treningu musiałam ruszać kilkanaście razy pod rząd i myślicie, że pomogło? No tak! Ale… do kolejnych zajęć ;-).

Instruktor Waldek ustawił mi ciaśniejszy slalom do pokonania i zaprezentował, jak go przejeżdżać. Wychodzi mi trochę „połamany” ten slalom, ale pracuje nad jego płynnością.

Generalnie zdałam sobie sprawę, że nie nauczę się jeździć w 20 godzin. Tylko tyle godzin na motocyklu, nie uchroni mnie przed podstawowymi błędami na egzaminie, a co dopiero na drodze – gdzie miejsca na błędy nie ma! Wzmogłam, więc swoje starania dotyczące zakupu własnego motocykla do treningów. Trzymajcie kciuki!