Koniec leniuchowania – pora nadrobić opis naszej, motocyklowej wycieczki do Rumunii. Ja już od dawna myślałam o tym kierunku, Emil niekoniecznie, bo był tam raz i mu ukradli paliwo z ciężarówki. Jednak ilość pozytywnych relacji znajomych, którzy ten kraj odwiedzili, była zachęcająca. Do tego był to kierunek, gdzie przez granice podróżowało się swobodnie, a obostrzenia covidowe były znikome.
Mieliśmy wyruszyć w poniedziałek, jednak Emil stwierdził, że lepiej w kierunku Barwinka będzie nam się jechało bez ciężarówek – czyli w niedzielę (to był dobry pomysł, co doceniłam dopiero wtedy, gdy wracaliśmy z Rumunii w dzień powszedni). Wyruszyć nam się udało dopiero w południe, bo rano ciągle było coś jeszcze do zrobienia, a czas szybko uciekał.
Na samym początku Emil miał małą przygodę. Na rondzie we Wrocławiu było bardzo ślisko, mnie lekko tyłem zarzuciło, a Emil miał nówki opony i całkiem stracił przyczepność. Nie zdołał już skręcić, więc wpadł w krzaki. Na szczęście skończyło się tylko pęknięciem błotnika, który skleiliśmy strong taśmą.
Przez całą drogę pogoda nas nie rozpieszczała, lało z przerwami całą drogę, a raz nawet padał grad. Przewiewny strój motocyklowy Modeka Upswing, który przed wyjazdem kupiłam na upały, musiałam ukryć pod wodoodpornym zestawem ubrań. Większość drogi pokonaliśmy autostradami, co pozwoliło nam dotrzeć o zmroku do celu.
Na ostatniej pauzie sprawdziliśmy pogodę – w tym miejscu polecam świetną apkę pogodową RainViewer (https://www.rainviewer.com), która pozwala na obserwowanie ile deszczu i gdzie spadnie w najbliższym czasie. Kilka razy na tym urlopie ta apka uratowała nam dzień, bo wiedząc co się święci, mogliśmy zmienić trasę lub miejsce noclegu.
Tak było też pierwszego dnia, bo dowiedzieliśmy się, że w miejscu gdzie mieliśmy nocować pod namiotem, lać i grzmieć będzie całą noc. Na szybko obdzwoniliśmy różne pensjonaty, a że było późno, to większość odmawiała. Jedna pani się zgodziła, pod warunkiem, że spać będziemy w śpiworach, bo pokoje nie są przygotowane. My i tak się cieszyliśmy, bo za 30 zł/os mieliśmy spanie na sucho, możliwość kąpieli i zrobienia gorącej herbaty.
Wyruszyliśmy rano na trasę przez Słowację i Węgry, granice były otwarte, ale staraliśmy się dostosować do covidowej sytuacji i jechać trasami, które te kraje wyznaczyły do tranzytu. Słowacja zleciała szybko, na Węgrzech było jednak trochę męczących mijanek z powodu remontów dróg. A na koniec nudna autostrada do Oradea w Rumunii.
Na jednej ze stacji benzynowych spotkaliśmy dwóch motocyklistów z Łotwy, którzy też jechali do Rumunii i praktycznie w te same miejsca, tylko w innej kolejności. Nasz plan na Rumunię miał 3 odsłony, pierwszy był nierealny czasowo, a wszystko-zawierający. Drugi to był ten okrojony z pierwszego, a trzeci powstał po drodze, bo się okazało, że i drugi nie jest optymalny haha.
Mieliśmy dojechać do pola namiotowego za Oradea, jednak postanowiliśmy najpierw pojechać do kopalni soli Salina Turda, więc szybko na booking znaleźliśmy tani i fajny nocleg na obrzeżach miasta, z parkingiem na zamykanym podwórku (Podgoria GuestHouse). Kolejnego dnia obudziliśmy się w Rumunii, gotowi na poznawanie tego kraju, a i pogoda zaczęła nam sprzyjać.