Liczyłam na jeszcze trochę słonecznych dni i… przyszły! Pojechaliśmy z Emilem po mój motocykl do Kotliny Kłodzkiej, gdzie go zimuję i cały dzień pojeździłam na nim z obstawą samochodu 🙂 . Słońce pięknie dogrzewało i jak dziecko się cieszyłam, że znowu mogę pojeździć. To jest uczucie jedyne w swoim rodzaju, kiedy się robi to, co się najbardziej lubi robić!
Mieliśmy skoczyć do Kudowy Zdrój, jednak ze względu na krótki dzień i powrót do Wrocławia – postanowiliśmy odwiedzić park miniatur Minieuroland w Kłodzku. Przyznam, że pierwsze zetknięcie z małymi obiektami robi wrażenie. Odzwierciedlenie szczegółów, odbicie (nawet szpecącej) rzeczywistości oraz pomysły są niesamowite. Przedstawiono tam budynki reprezentacyjne dla Ziemi Kłodzkiej oraz dla Europy.
Najbardziej uśmialiśmy się z dokładności elementów skupu złomu, bandy dresów, którzy dorwali jakąś ofiarę w starych ruinach i „złotego pociągu”, na który Niemcy pakują złoto, obrazy i kosztowności. Warto zobaczyć to miejsce w sezonie letnim, bo to przy okazji mini park botaniczny z opisami różnych okazów roślin.
Na ogrodzeniach są makiety, które przedstawiają w jaki (pracochłonny) sposób powstają poszczególne elementy makiet i z jakich materiałów. A także kolejne plany np. postawienia wrocławskiego lotniska i 30 metrowych bliźniaczych wież widokowych. W trakcie budowy jest też wieża Eiffla.
Wieczorem pojechaliśmy do Brzegu Dolnego, a z Wrocławia na Leśnicę był oczywiście gigantyczny korek. Nie przepychałam się, bo jechałam z samochodem, więc złapałam głupawkę i cały korek jechałam na Flinstona 🙂 Tzn. tak wolno się toczyliśmy, że trudno było utrzymać motocykl w równowadze, więc się odpychałam raz jedną a raz jedną nogą. A taki moto spacer 🙂 Trochę sportu na motocyklu nie zaszkodzi haha.
Następnego dnia pojeździliśmy sobie po okolicy już na dwa motocykle. A kolejnego musiałam już wracać do Kotliny Kłodzkiej, bo okienko pogodowe drastycznie się skończyło. Wyjechałam o 13 w kompletnej mgle, a w dodatku wyszło tak, że na wiele kilometrów ulokowałam się pomiędzy dwoma ciężarówkami. Nie miałam możliwości wyprzedzenia, bo widoczność sięgała jedynie do kabiny tejże ciężarówki. Raz wydawało mi się, że mam idealnie prostą drogę i nie widzę z naprzeciwka żadnych światełek, ale intuicja mnie ostrzegła, żeby jednak nie wyprzedzać. 2 minuty później minęła nas ciężarówka, bo w tej mgle jednak był ukryty zakręt. Ta sytuacja wiele mnie nauczyła – do wyprzedzania trzeba mieć 100% pewności i nie ma w tej kwestii żadnej taryfy ulgowej!
Niestety nie wszyscy są tego samego zdania… Na trasie 100 kilometrów drogi we mgle, aż 3 razy spotkałam wyprzedzający samochód jadący mi na „czołówkę”! Pierwszy zdążył wykonać manewr, bo praktycznie się zatrzymałam, żeby mu to umożliwić. Drugi wyskoczył na mój pas, „cudownie” mnie dojrzał i wrócił z powrotem na swoje miejsce w szeregu. Trzeci wyprzedzał cały sznur, zobaczył mnie i ledwo się wcisnął w szereg tuż przede mną. Przepraszam, ale trzeba być kretynem, żeby we mgle wyprzedzać kolumnę samochodów…
Zatrzymałam się na chwilę, żeby ochłonąć i rozgrzać nieco ręce. Ubranie mam teraz doskonałe (komplet Macna i bielizna merino od Brubecka), świetnie daje sobie radę z zimnem i wilgocią, jedynie rękawice zimowe, choć nazywają się „Tundra” i są dość wygodne – to nie grzeją wystarczająco. Muszę coś upolować na wyprzedażach cieplejszego. Dojrzałam kilka płatków śniegu i dotarło do mnie, że przerwa w jeżdżeniu motocyklem jest już nieunikniona…
Świetne zdjęcia, ja tylko czekam na zimę teraz :]