W niedzielę umówiłam się na spotkanie z Pawłem na Trampku, który przyjechał w nasze strony, aż z Olsztyna. Na kawę miałam dojechać do Złotego Stoku, a tu, jak na złość się rozpadało. Czarne niebo, bez szans na przejaśnienia, prześladowało mnie całą drogę! Padało umiarkowanie, więc tragedii nie było, tylko rękawicą co jakiś czas musiałam udawać wycieraczkę 🙂 . Było spoko do czasu, gdy mijany samochód wylał na mnie wiadro wody, przejeżdżając przez kałużę. Nie będę cytować, co wtedy, w zaciszu kasku, mówiłam! wrrrrrr
W oczekiwaniu na lepszą aurę i Marcina na drugim Trampku, trochę się wysuszyłam, napiliśmy się z Pawłem kawki i sympatycznie pogadaliśmy. Gdy wyszliśmy z restauracji to już nie padało i prognozy były bardziej optymistyczne. Dołączył do nas Marcin i koledzy mogli wymienić się wiedzą i spostrzeżeniami dotyczącymi tego modelu. To dwie, odmienne edycje Trampka (jedna już na wtrysku), ale mają sporo wspólnego i obydwa egzemplarze są w przepięknym stanie.
Niedzielna trasa była podobna do tej sprzed tygodnia, ponieważ chciałam rozwikłać zagadkę zielonego pociągu, który widziałam na postoju podczas jazdy „na i z” wyścigu. Pociąg widziałam tylko ja, choć wielki ciągnik z kilkoma przyczepami mały nie jest, no ale jak widać – tylko ja się rozglądam podczas jazdy 🙂 .
Pewnie to wynik mojego zachwytu nad Czechami, ich drogami, widokami i nawet słońce wyszło, jak tam wjechaliśmy! Pola, góry i łąki wymalowała gra cienia i światła, nad lasem unosiła się para, a w oddali odpływały granatowe kłęby chmur. Złapałam się na tym, że się uśmiecham. Lubię ten stan – ja, motocykl i piękny świat na wyciągnięcie ręki. Taki odlot bez wspomagaczy 😉 .
Jedno pokręcone zakrętami miasteczko, kolejne i wjechaliśmy do lasu. Zobaczyłam to miejsce, gdzie parkował pociąg, jednak jego samego tam nie było. Okazało się, że to specjalna kolejka, uruchamiana w niedzielę, by dowozić turystów do jaskiń Na Pomezí. Tym razem byliśmy za późno, ale myślę, że to dobry pomysł na kolejną wycieczkę!
W lesie straciliśmy całe ciepło ciała, więc szybko zarządziliśmy odwrót i atak na gorącą herbatę przy granicy. Jednak dojechaliśmy tam po 18 i nic z tego nie wyszło – knajpę nam zamknęli. Na szczęście miałam dodatkowe skarpetki i docieplenie do rękawic, więc co się dało – to na siebie włożyłam. Widać, zaczyna się już ta pora sezonu, kiedy jeździ się jeszcze dobrze, ale zimno penetruje do kości. Czas wyciągnąć ocieplenie do kurtki i spodni! Chociaż dzisiaj usłyszałam w prognozie, że pod koniec września będą jeszcze letnie temperatury. Pożyjemy, zobaczymy 😉 .
Na granicy Paweł strzelił sobie fotkę z czeskim słupkiem granicznym, bo jakby nie patrzeć, to w Olsztynie jest coś! Od Złotego Stoku ja prowadziłam do Wrocławia i zdecydowałam, że póki jest jasno – to jedziemy, a na herbatę zatrzymamy się w Strzelinie. Bo to najbardziej cywilizowana stacja po drodze i tak w połowie odcinka, który nam został do pokonania.
Dobrze, że niedawno zainwestowałam w kołnierz z windstopperem, ale i tak marzyłam o dodatkowej warstwie ubrania. Starałam się od tego odwracać uwagę, skupiając się na tych partiach ciała, w które mi ciepło 🙂 i tak udawało się oszukać odczucia. Jak na życzenie – ściemniło się, gdy skręciliśmy na stację. Gorąca herbata to było to! Hot-dog na kolację nie był już, tak dobrym pomysłem, bo tuż przed snem postanowił stać się ciężkostrawnym!
Ta chwila oddechu na CPN podniosła mnie termicznie i już do samego Wrocławia, miałam wrażenie, że na dworze jest cieplej. Ruch na trasie nie był duży, więc przez połowę tego dystansu mogłam używać bajecznych, długich świateł mojego Pomidora i pomykać śmiało, a dwa, czarne trampki (nie wiem który prawy, który lewy hehe) za mną. To była bardzo fajna niedziela!
P.S. A dzisiaj o 6 rano dostałam info, że Paweł ma już za sobą 200 km drogi do Olsztyna. To dopiero twardziel! 😉
Ach, wspaniała relacja z wielkim poczuciem humoru i złotym, przepraszam, zielonym pociągiem w tle.
Elegancka fotka grupowa 🙂 I super wycieczka, zazdroszczę 😉