W poszukiwaniu opolskich zamków i pałaców

Nasze wycieczki zwykle były niedzielne, jednak temperatury przewidywane na weekend przekonały mnie (i słusznie), żeby tym razem polatać w sobotę. Wstępnie czas miał Tomek, Emil i Marcin, więc ekipa prawie była, pozostało więc wymyślić sobie jakiś cel. Po rozmowie z Tomkiem zdecydowałam, że ruszymy w województwo opolskie, bo górskie drogi, choć nęcą krętością – to temperaturowo mogą być ciężkie do wytrzymania. Wygooglowałam, co tam w opolskim zobaczyć warto i wyszło na to, że mają tam wiele fajnych zamków i pałaców – mapka planowanej wycieczki.

IMG_20151010_132646Dałam info na Grupowe Wypady Motocyklowe i Wrocławskie Ślimaki, żeby zebrać więcej osób, jednak wieczorem plan nieco podupadł. Najpierw Tomek musiał pójść do pracy w zastępstwie chorej koleżanki, a potem się okazało, że chory jest też Marcin, który miał wycieczkę z Wrocławia i później, po nawigacji prowadzić. Spytałam więc na facebooku, czy ktoś się ze mną planuje wybrać i na szczęście jakiś odzew był! Z Wrocławia zorganizowała się grupa 4-ech motocykli, a 5-ty miał dołączyć pod pierwszym zamkiem + ja i Emil na litrze w Złotym Stoku. Ekipa wyszła zróżnicowana, ale tym razem nie mieliśmy 125-tek, ani skuterów – to tempo było nieco szybsze.

Wycieczka była totalnie w ciemno, zamki stanowiły dla mnie jedynie punkty na mapie, które mieliśmy zaliczyć, a przy okazji trochę poznać opolskie województwo, które (jak się okazało) bogate jest w piękne, aczkolwiek w większości zaniedbane dwory dawnych książąt opolskich. Całe szczęście, że Kazek z nawigacją do nas dołączył pod Grodkowem, bo jazda po mapie byłaby dosyć wymagająca – niektóre zamki były poukrywane w małych miejscowościach i uliczkach.

Pogoda ścięła zieleń drzew nadzwyczaj szybko, jeszcze tydzień wszystko było żywe, a tydzień później już suche, brązowe liście wiszą i spadają z drzew. Smutno… bo to oznaka końcówki sezonu, a pocieszenia w pięknych kolorach złotej jesieni niestety nie doświadczyłam. Jedyna nadzieja w tym, że spadek temperatur jest chwilowy i jeszcze powyżej 10-12 stopni będzie, bo wtedy ta wycieczka nie będzie ostatnią. Z powodu temperatur skróciliśmy też czas jazdy, ruszyliśmy ze Złotego Stoku bliżej 12, a już po 16 rozpoczęliśmy odwrót i to było nawet zbyt późno, bo ostatnia godzina jazdy była dla mnie już nieprzyjemnie zimna.

Rozpisałam się w tym wstępie – pora przejść do konkretów! Wyszłam rano na dwór i pomyślałam: „kto do cholery wymyślił wycieczkę w taki, zimny dzień?!” 😉 No dobra przewinę jeszcze kawałek… Wyjechałam na spotkanie chłopaków z Wrocławia, którzy czekali na mnie przy kopalni w Złotym Stoku. Ekipa bardzo sympatyczna, fajnie się zgrała, choć była z łapanki hehe. Brakowało tylko litra i jeden z nowych kolegów zaoferował, że po litra skoczy 🙂 . A chodziło oczywiście o Emila na litrowym Kawasaki, który chwilę później do nas dołączył. Plan był taki, że… go nie było, ale na początek CPN i droga do Grodkowa, która wyglądała na prostą do ogarnięcia.

Najpierw prowadziłam ja (komentarz był taki: „no tak, tyle chłopa, a baba prowadzi, jak zwykle!” hehe), potem Emil podwiózł nas do wypasionej katedry w Nysie i dalej do Grodkowa (w Nysie podobało mi się też rondo ze starą wieżą na środku). W Grodkowie zostaliśmy chwilę na parkingu, bo Marcin umówił się na obejrzenie 125-tki dla żony od lokalnego motocyklisty. Śmialiśmy się, że jak podjedziemy taką bandą (wytypowałam nawet najgroźniej z nas wyglądającego), to sprzedający będzie mówił tylko prawdę! 🙂 Odbyły się jazdy próbne, stan był dobry i cena dobra, więc pewnie dobiją targu.

W tym samym czasie szukał nas Kazek, przekonany, że jedziemy do Grodkowa tą drogą z mapki (bo na logikę – po to robi się mapkę, żeby tak potem jechać, no ale blondynka grupę prowadziła hehe) i musieliśmy mu udzielić wskazówek, jak ma nas odnaleźć. Potem już zgodnie z planem i po wytyczonej trasie w nawigacji Kazka, ruszyliśmy na poszukiwanie zamków.

1. Pałac w Jędrzejowie

Kazek odnalazł go wcześniej i mówił nam, że dziwne odgłosy stamtąd dochodzą. Ale dziwnie to dopiero było, jak tam wszyscy podjechaliśmy, bo wzbudziliśmy wiele zainteresowania wśród mieszkańców tego budynku, a nie wszystko było z nimi w porządku… Kazek ciągle gadał do siebie (telefon na bluetooth) to stwierdziliśmy, że chyba go tam zamkną też 😉 .

Pałac jest piękny, budowany w XVIII wieku, a następnie przebudowany na styl neogotycki. Nie można go zwiedzać i nie można nawet wjeżdżać na jego teren. My to z rozpędu zrobiliśmy, bo brama była otwarta, ale wyszła do nas pielęgniarka i najpierw na nas nakrzyczała, ale potem wytłumaczyła, że rezydenci ośrodka stresują się takimi wizytami. Na koniec poleciła nam jeszcze do zobaczenia pałac w Sulisławiu, ale nie mieliśmy go po drodze, to zostawiliśmy na inny wypad.

2. Kopice Ruiny zamku rodziny Schaffgotsch

Ten pałac widzieliśmy jedynie zza bramy, ale zrobił na mnie największe wrażenie. Widać, że jest ogromny i był wystawny. Jego historia sięga 1360 roku, jednak w XVIII wieku został przebudowany na styl neogotycki, posiada też olbrzymi ogród ze stawami. Niestety obiekt był wielokrotnie niszczony i rozgrabiony, wielokrotnie też zmieniał właścicieli, ale na obietnicach renowacji się kończyło. Obecnie jest zamknięty i strzeżony przez ochronę, jednak w miesiącach letnich pod zamkiem (w samochodzie) stacjonuje pani przewodnik, która za dyszkę od osoby po ruinach oprowadza. My niestety nie skorzystaliśmy, bo czas nas gonił. Jeszcze tam wrócimy!

Trzeci w kolejce był Park Dendrologiczny w Lipnie z okazami drzew z innych kontynentów i chatką pustelnika, jednak na trasie był objazd, a czas gonił, więc i ten punkt odpuściliśmy. Poza tym chodzenie po parku zabrałoby nam sporo czasu. To też kolejny pomysł na powrót w tamte rejony 🙂 .

3. Zamek Niemodlin

Zamek w Niemodlinie jest w samym jego centrum i nie wygląda specjalnie oszałamiająco, ale ma ponad 700 lat! Można go także za dyszkę zwiedzić, ale to zajmuje ok. 1,5 godziny. Wnętrza są zachowane pół na pół – jak nam powiedział przewodnik, a zwiedza się tam także lochy. Wiem, że się powtarzam – wrócimy tam 😉 .

IMG_20151010_151305 4. Pałac Narok

W tym przypadku niewiele zobaczyliśmy, ale miło popatrzeć, że pałac jest remontowany i być może wkrótce będzie największą ozdobą okolicy. Historia pałacu sięga XVIII wieku, potem został przebudowany w stylu anglikańsko-bizantyjskim. Następnie rozgrabiła go Armia Czerwona i był tam potem PGR 😉 .

IMG_20151010_1520305. Pałac w Niewodnikach

Pałac został wybudowany pod koniec XIX w. i mieścił się tam ponoć kompleks hotelowo-restauracyjny, jednak nie udało nam się dostać na jego teren. Po powrocie przeczytałam, że pałac miał być zlicytowany za długi jego właścicielki.

Zanim trafiliśmy do miejscowości Narok to przejechaliśmy Dąbrowę, gdzie też był nasz punkt zamkowy. Jednak Kazek z rozpędu nie zauważył tego w nawigacji. Zamek należy do Uniwersytetu Opolskiego i jest użytkowany, więc szkoda go było odpuścić. Postanowiliśmy wrócić się kawałek i na koniec go obejrzeć. Niestety na koniec, bo w planie było jeszcze Muzeum Wsi Opolskiej, ale zabrakło nam na nie czasu. Na taką wycieczkę trzeba poświęcić wakacyjny dzień od rana do wieczora, jesienią taki plan okazał się być zbyt bogaty.

6. Zamek w Dąbrowie

Zamek powstał w w XVII wieku, najpierw w stylu renesansowym, potem przebudowany został na neogotycki. Chłopcy od razu zwrócili uwagę na pokręcone kominy, a jest to rzadkość na skalę europejską, jak wyczytałam. Niestety nie dało się wejść na jego ogród, ani dziedziniec.

I to by było na tyle z walorów historycznych naszej wycieczki. Nie mogę nie wspomnieć o walorach przygodowych. Jak jechaliśmy do Naroka to zgubili nam się chopperowcy, tak jakoś zupełnie na prostej drodze, bo na każdym skręcie sumiennie wszystkich liczyłam! 🙂 Okazało się, że jeden z nich ma zakupiony dzień wcześniej motocykl i nie do końca zbadał zakres rezerwy – skończyło się paliwo. Taka była wersja pierwsza. Druga była taka, że jak jego kolega po to paliwo pojechał, to motocykl odpalił jak gdyby, nigdy nic i szukali się potem nawzajem z pół godziny 😉 .

Pozostała część ekipy zwiedzała kolejne zamki, a przy ostatnim na parkingu Kazek musiał przyhamować na skręconym kole i jego TDM padła na glebę. Uszkodził się kierunek i klamka, ale na szczęście mógł wrócić nią normalnie.

Nie załapaliśmy się nawet na obiad, tylko szybka parówka na stacji benzynowej i w drogę. Gdy tylko zaszło słońce to stało się niemiłosiernie zimno! Jak się nieco dogrzałam, to jeszcze wyskoczyliśmy na Pokaz Światła i Dźwięku na Wyspie Słodowej – i to było idealne zwieńczenie dnia! Niesamowite 10 minut życia 🙂 .

Na koniec kilka fotek od Emila i Przemka:

p.s. Poznałam 10 i 11 motocyklowego Marcina. Jeden, ten z poprzedniego wpisu o R1 na CPN – znalazł mnie po blogu, a 11-sty jechał z nami po woj. opolskim i zaprosił do siebie w Bieszczady do Myczkowianki . Z pewnością tam kiedyś dojadę!

Autostrada Sudecka i Czechy

Do pełni szczęścia w tym sezonie brakowało mi jednego celu – zaliczenia autostrady sudeckiej. Dużo o niej słyszałam, coś poczytałam i postanowiłam wybrać się tam, wykorzystując ostatni chyba, ciepły weekend. Dałam tez info na Grupowych Wypadach Motocyklowych z określeniem celu i przewidywanych prędkości, co zaskutkowało zebraniem fajnej ekipy 6 maszyn.

Bardzo się ucieszyłam, że jedzie z nami Tomek, który najbardziej jest obeznany z tamtą okolicą, więc nie musieliśmy jechać w ciemno. Dzięki temu też, połączyliśmy autostradę z drogami czeskimi, aby ominąć najbardziej zniszczony jej kawałek i ominęliśmy prace remontowe, i światła na ósemce. Niestety maszynę Tomka zgruzowała jakaś kobieta, więc pożyczył na ten dzień od żony malutką Hondę CG125.

IMG_20151004_122315Nasza kolumna wyglądała dość zabawnie: pierwszy jechał Tomek na 125, potem Marcin na skuterze (Suzuki Burgman na dotarciu), ja na 650, kolejny Marcin na 750, potem już tylko litry 🙂 . Czyli, jeszcze jeden Marcin na V-Strom i Emil na sportowym Kawasaki, co wyglądał, jak przez pomyłkę do nas doklejony 🙂 . Snuję teorię, że Marcin to najbardziej popularne, motocyklowe imię męskie. Z nami jechało trzech, a w sumie od początku roku poznałam już 9-ciu!

Tomek pokazał, że „mały, ale wariat”, bo na wąskiej, i krętej drodze do Zieleńca ledwo go doganiałam. Ślepych zakrętów sporo, więc nie ryzykowałam zbyt szybką jazdą. Potem tempo nieco zmalało i już równo z chłopakami latałam. Szczerze mówiąc, to od tych zakrętów momentami kręciło się w głowie, albo błędnik świrował, a na wysokościach uszy się przytykały.

Jednak frajda była niesamowita, a zdobyte w tym roku doświadczenie pozwoliło mi na większe poczucie pewności na motocyklu, mimo trudnej technicznie trasy. Szczególnie, że drogi wyludnione, nawierzchnia czysta i pogoda wyśmienita. Widoki momentami powalały: piękne doliny, ściany (zielonych jeszcze) lasów, przepaście, strumienie, jeziorka. Uwielbiam takie trasy!

Przez kilkanaście kilometrów mieliśmy patelnię za patelnią (czeska droga 311), ciężko u nas znaleźć takie trasy! Robiliśmy krótkie postoje, a Tomek zawiózł nas jeszcze do klasztoru na szczycie góry w miejscowości Králíky i nieco niżej zostaliśmy na obiadek. Mieliśmy w tym dużo szczęścia, bo byliśmy pierwszymi gośćmi obiadowymi, a chwilę potem był tam prawdziwy nalot, także motocyklistów. Knajpa miała ciekawy, myśliwski klimat, ale większość z nas postawiło na rybę, a nie rosół z jelenia 😉 .

Powrotna trasa z Międzylesia dość szybko zleciała. Emil na końcu tańczył krakowiaka (trzymał jedną rękę na bioderku – to figura charakterystyczna dla nudzącego się „litra” hehe), ale wcale nie narzekał, bo wycieczka mu się podobała i ekipa też się nam zgrała. Na ostatnim CPN-ie zagadałam gościa na R1-nce tankującego obok, to do nas podjechał i sympatycznie pogadaliśmy. To jest w naszym, motocyklowym środowisku fajne, że nie ważne kim jesteś, na czym jeździsz, a temat motocyklowy zawsze klei.

Fotki od Emila:

Dzięki chłopaki za super wypad!

P.s. Mam nowy uchwyt nawigacji – kupiłam sam pokrowiec, bo był tani. Niestety komplet uchwytów kosztował już ponad 200 zł!!! Nie chciałam jej mieć na kierownicy, bo u mnie mocno trzeba schylać głowę, więc kupiłam uchwyt do… zagłówka w samochodzie za 36 zł 😉 . Efekt montażu widać na foto:

…i czeska biedronka na szczęście 😉

Urodziny, kaskaderzy, Oldtimerbazar i wycieczka – działo się!

Ubiegły weekend spędziłam stacjonarnie we Wrocławiu, ale jeżeli myślicie, że było nudno, to jesteście w wielkim błędzie! Wyszłam z domu w piątek wieczorem na urodziny Magdy, wróciłam z nich w… niedzielę wieczorem! Wiem, wiem w normalnym świecie oznaczałoby to, że piłam cały weekend 😉 , ale motocykliści bawią się najlepiej przy benzynie, nie alkoholu! Warto zapamiętać! Poza tym imprezę przyniosłam jedną flaszkę… WD40 dla Andrzeja 😉 .

Wracając do urodzin, kolejną 18-stkę 😉 miała Magda i zrobiła ekstra przyjęcie na ogrodzie. Złożyliśmy się na porządny prezent i solenizantka cieszyć się mogła nowymi rękawicami:

Odwdzięczyła się suto zastawionym stołem, pomysłowymi potrawami, „odrzutowym” tortem i super klimatem. Zostałam tam na noc, bo prowadzić już nie mogłam 😉 .

DSC_0794Kolejnego dnia miałam wracać do domu, ale poranne wstawanie nieco się przedłużyło, kawę piliśmy przy filmie „Droga Wolna” i jeszcze Andrzej przeczyścił mi styki pod kanapą, bo zapłon w Pomidorze nie zaskakiwał czasami. Tak jakoś, zupełnie niespodziewanie (!) złapał nas wieczór, a na niego mieliśmy zaplanowaną ekstra atrakcję – pokaz kaskaderski!

O występie Flott Cascaders Team dowiedziałam się z fejsa i nawet miałam wątpliwość, czy to nie jakaś ściema, bo jak na taki pokaz – to reklam na mieście zabrakło. Kaskaderzy pochodzą z Czech, występują w filmach i robili już pokazy w wielu polskich miastach. Udało się nam wygrać 2 bilety na ich profilu i ekipą wybraliśmy się na niewielki stadion przy ul. Lotniczej. Start imprezy był nieco opóźniony, bo strażacy się nie pojawili, by zlać tor wodą (żeby się nie kurzyło) i organizatorzy musieli to zrobić samodzielnie. Jednak na to, co zobaczyliśmy potem – warto było poczekać!

IMG_20150926_182016Jazdę samochodami na dwóch kołach kaskaderzy opanowali do perfekcji, a mały stadion sprawił, że akcja rozgrywała się tuż koło nas! Zabawy z ogniem, akrobacje na masce samochodu, triki z filmów sensacyjnych, akrobacje na quadzie i motocyklu – to wszystko trzymało w napięciu tak bardzo, że razem z Magdą podskakiwałyśmy i krzyczałyśmy z wrażenia. Najmłodszy uczestnik show miał 11 lat, a kolejny, 17-latek oficjalnie nie ma jeszcze prawka! Było ekstra! Zobaczcie sami na zdjęciach Andrzeja Turczyna:

IMG_20150928_103914Rano mieliśmy w planie wspólnie odwiedzić Oldtimerbazar, więc znów nie było sensu wracać do domu 😉 . Magda z Andrzejem mnie przenocowali, a ich córka Asia zrobiła mi arbuzowe paznokcie 😉 .

IMG_20150928_172304Nie miałam w planie nic kupować na tym bazarze, ale od dłuższego czasu szukałam dobrze wentylowanych spodni damskich na lato i takie mi właśnie wpadły w ręce. Szybka akcja z bankomatem i debetem – były moje! To jakiś mało znany model na rynku, ale tak fajnie uszyty, że ma panele z siatki (z przodu i z tyłu). Dodatkowo mam wypinaną membranę Wintex. Szczerze polecam firmę IGT z Iławy, bo wybór mają duży i ceny bardzo dobre!

Andrzej wystawiał w strefie zabytków swoją WSK-ę „Wiesię” z 1967 roku i miałam okazję wskoczyć na chwilę na miejsce pasażera. Poruszenie wzbudziliśmy niezłe, bujając się nią po parkingu, a ja wreszcie poczułam ten rozreklamowany wiatr we włosach (bo kask został w kufrze). Jest klimat w takim pyrkaniu zabytkowym motocyklem i mnóstwo pozytywnej energii to wyzwala! Na drodze też było zabawnie, bo „Wiesia” kierunkowskazów nie ma, ale miasto ogarnia doskonale i żadną zawalidrogą nie jest 😉 . A tak wyglądała i wygląda po renowacji:

Pokręciliśmy się po alejkach, powzdychałam do mojego, wymarzonego Nolana N44 (choć obecnie miłość swą wyznaję bardziej do N40 full) i pooglądaliśmy stunterów oraz drifterów. Fajnie mijał czas, ale postanowiliśmy jeszcze gdzieś pojeździć, żeby weekend był lepiej wykorzystany.

Galeria Rafała Wojtasa:

Pojechaliśmy poszukać kamieniołomu koło Sobótki, który widzieliśmy na fotkach z innej wycieczki motocyklowej. Miejscowość namierzyliśmy łatwo, gorzej było namierzyć kamieniołom z wodą. Najpierw zwiedziliśmy chyba wszystkie okoliczne „dziury”, a potem wykonaliśmy „telefon do przyjaciela” i udało się trafić (a było to miejsce koło którego, chwilę wcześniej byliśmy hehe). Piękna, turkusowa woda i duże pionowe ściany skalne – idealne miejsce dla samobójców! 😉 Na wszelki wypadek spacerowałam z dala od krawędzi. W drodze powrotnej Magda zawiozła nas do pysznej cukierni i tak ciachem, i kawą zamknęliśmy, ten pełen wrażeń weekend.