Na drugą jazdę po mieście poszłam już z nieco mniejszym poziomem stresu, niż na pierwszą, ale z taką samą niepewnością – co mnie na tym mieście czeka? 😉 Jazdę miałam z powrotem z instruktorem Waldkiem, większymi i mniejszymi ulicami Wrocławia.
Skończyła się jazda z prędkością 30 km/h, kamizelka z e-L-ką miała okazję zafurczeć na wietrze ;-). No i zaczęły się pierwsze kłopoty… Skręciłam w 90-cio stopniowy zakręt, trochę bez przemyślenia techniki jego pokonania. Zaczęło mnie znosić na sąsiedni pas i po 3-krotnej korekcie toru jazdy – jakoś wyszłam z opresji – choć w tamtym momencie byłam przekonana, że to będzie efektowna gleba! Konieczne było przećwiczenie z instruktorem przeciwskrętu na prostym odcinku drogi, a potem w kolejnych zakrętach.
Było też ostre hamowanie, tzn. ostre to powinno być ;-)! Złapało mnie pomarańczowe światło w momencie, gdy jeszcze przyśpieszałam – skalkulowałam, że nie zdążę przed czerwonym i zaczęłam hamowanie. Zatrzymałam się dopiero za pasami, ale na szczęście jeszcze przed krzyżówką! Zdecydowanie zbyt długą drogę pokonałam na tym hamulcu…
Zdarzył się też jeden element humorystyczny z cyklu: „spotkały się dwie blondynki na skrzyżowaniu”. Zatrzymałam się na czerwonym świetle i słyszę, że ktoś trąbi. Odwróciłam się – a tu koleżanka z pracy, którą przestrzegałam wcześniej, by nie wyjeżdżała na miasto w godzinach moich występów ;-). Pomachałyśmy sobie, zapaliło się zielone światło i dokonało się jednocześnie efektowne zgaszenie motocykla. „Aaaale, żeś się popisała!” – podsumował instruktor z uśmiechem. No cóż – z dwójki ciężko ruszyć ;-). Koleżanka mówiła na drugi dzień, że opuścić skrzyżowanie na zielonym zdołałam tylko ja, reszta (dzięki mnie) jeszcze postała…
Niestety nie mam gdzie poćwiczyć na Stringu zakrętów na asfalcie, pozostaje mi czekać na kolejną (ku przerażeniu innych użytkowników drogi) jazdę po mieście.
p.s. Moje palce żyją swoim życiem i ani myślą, pamiętać o tym wyłączaniu kierunkowskazu 😉