Chcąc przygotować się do drugiej jazdy po mieście wykręciłam na Stringu 20 km po… placu ;-). Instruktor Misiek zainspirował mnie do śmigania po bardzo dużej ósemce. Próbowałam ją pokonywać ze zmianą biegów do trójki, redukcją, potem „głowa-kierunkowskaz-głowa” i nawrót, a na koniec te pomijane wyłączanie kierunku.
I wyszło na to że: albo biegi i hamowanie, albo kierunkowskaz i głowa – bo wszystkiego razem nie udaje mi się zrobić dobrze. Motocykliści to muszą być baaaaardzo obrotni ;-)!
Ubrałam wszystkie możliwe ochraniacze (bo beton błędów nie wybacza), ale udało się tym razem poćwiczyć bez szkód na ciele i Stringu. Gojenie się pęcherza po przygrzaniu łydki już jest wystarczającą nauczką ;-).
Hmmmm a ten kierunkowskaz to po co?
A po to, żeby nie szukać wzrokiem przełączniczka i pamiętać, żeby go odkliknąć 😉
W Łodzi wymagali, żeby na ósemce wciskać po każdym przecięciu kierunkowskaz… Pewnie chcieli się znowu spotkać :).