W telegraficznym skrócie…

Od wczoraj nadrabiam trochę wpisów na bloga, więc resztę historii, tych mniej „wybitnych”, opiszę już w jednym podsumowaniu. Mam nadzieję, że kolejne wpisy uda mi się już na bieżąco umieszczać.

Zmieniłam kask. Myślałam o tym od dłuższego czasu, bo mój stan mojego Sharka nie był zadowalający. Testowałam różne kaski, największe nadzieje miałam, co do HJC RPHA70, a największym rozczarowaniem był Bell SRT. Shoei GT-Air II uciskał mnie nieco w skroniach, a jego cena przekraczała mój budżet, ale wrażenie dobre zostawił.

Pewnego razu wpadł mi w oko AGV K-5 i okazało się, że sporo znajomych w nim jeździ i chwali. Opinie w necie też były dobre, a do tego jego cena była wyprzedażowa ok. 1200 zł. Myślałam o kolorze szaro-seledynowym, ale były już tylko pojedyncze sztuki i w moim rozmiarze był biały, więc przy tym kolorze zostałam.

Kask jest super lekki, ruszając głową w czasie jazdy ma się wrażenie zupełnie nieobciążonych kręgów szyjnych. Podoba mi się jego opływowa linia. Pole widzenia na boki i w dół na licznik jest szerokie, do góry gorzej (ale ja się na baku nie kładę ?). To jeden z nielicznych (mierzonych przeze mnie w ostatnim czasie) kasków, który po założeniu mnie nie uciskał w żadnym punkcie głowy. Kask ma system poprawiający komfort wkładania okularów, ale mi jeszcze jakoś opornie wchodzą.

W szybie jest system do utrzymania szczeliny (często z tego korzystam, jak parują okulary), a także w zestawie mam takie kolorowe dzyndzelki, którymi można zmienić ilość przeskoków szyby. Teraz mam 5 skoków, a może być ich chyba 3 i 2 jeszcze. Nawiew wentylacji przedniej jest mocny, praktycznie jak w kasku crossowym, a ten górny jest lekko odczuwalny. W zestawie jest pinlock, kask ma 4 gwiazdki Sharp i zapięcie DD.

Nie byłabym sobą, jakbym się do czegoś nie przyczepiła ? Podbródek jest zbyt krótki do tak wysuniętej szczęki i dlatego podwiewa w środku. Latem to fajnie, ale jak będzie zimno to trzeba tą szczelinę zatkać jakimś kominem. Albo w jakiś sposób przedłużę zamontowany w nim podbródek.

No i to nie jest kask cichy, głośny mega też nie. Przy mniejszych prędkościach cisza, im szybciej, tym strumień powietrza słychać głośniej. Być może uszczelnienie tych podwiewów dołem nieco go wyciszy. Nie jest to na szczęście jakieś dudnienie. No i blenda mogłaby być ciemniejsza, ale położenia ma optymalne.

Chwilę później na promocji dojrzałam zestaw dwóch interkomów Interphone Edge za 899 zł. Zastanawialiśmy się nad jakimś połączeniem między nami przed sierpniowo-wrześniowym urlopem. Chińskie zestawy podobnej jakości kosztują ok. 500 zł, no ale bez żadnej gwarancji, a wydatek rzędu 1000 zł za 1 szt. to już zbyt dużo.

Teraz Emil jest w trasie, więc nie testowaliśmy w czasie jazdy naszego połączenia, ale ja jestem zadowolona bo radia sobie słucham, albo muzy ze Spotify, a do tego słyszę wskazówki z nawigacji. Bateria mi wystarcza na 2-3 krótkie wyjazdy. Na urlopie się okaże, jak będzie z całodniowym korzystaniem. P.S. do jazdy używam stoperów motocyklowych Alpine i one mają filtry, wyciszają tylko szumy, a dźwięki interkomu i te z ulicy słychać doskonale.

Byłam też na darmowym szkoleniu z elementami MotoGymkhany pod wrocławskim stadionem, organizowanym przez Wrocławskie Stowarzyszenie Motocyklistów. Pomysł super, jednak upał był tego dnia niemiłosierny +35 stopni w cieniu i zrezygnowałam po pierwszych dwóch ćwiczeniach. W skroniach mi tętniło, pot lał się od czubka głowy i motocykl pewnie też nie miał łatwo. Jednak wiem, że muszę wrócić do tego typu ćwiczeń, bo szło mi to koślawo.

No i na koniec przymiarka do zmiany motocykla! Co tu dużo mówić, nakręcam na moto spore przebiegi i jak chcę ER6-n jeszcze dobrze sprzedać, to właśnie teraz. Poza tym zatęskniłam za wysoką pozycją na motocyklu, wyprostowaną i za szeroką kierownicą, czyli takie enduro-turystyczne klimaty, jak miałam w poprzednim „Pomidorze”. W salonie dosiadłam MV Agusta Turismo Veloce, był za wysoki, ale pozycja świetna. Postanowiłam przymierzyć się do bliźniaka silnikowego mojego motocykla – Kawasaki KLE Versys 650. Tej ewolucji przedostatniej, bo nowa zbyt droga i już skośnooka, a starsze roczniki mają okropną lampę (patrz zielony na foto). Zapytałam na wrocławskiej grupie, czy ktoś taki posiada i umówiłam się z Adamem na obejrzenie motocykla z bliska.

Spodziewałam się zbyt dużej masy dla mnie, ale jestem mile zaskoczona, bo Versys jest lekki górą, świetnie wyważony. Szeroka i wysoka kierownica, wyprostowana pozycja i dosiegam ziemi pełną stopą. Chyba już wiem, jaki będzie mój kolejny motocykl ? . Mam nieodparte wrażenie, że ten model po prostu do mnie pasuje!

Jaki to był ślub!

Ciąg dalszy…
I nadszedł dzień ślubu, oczywiście poprzedzony codziennym śledzeniem prognoz pogody. Chcieliśmy, żeby ślub był motocyklowy, więc ulewny deszcz mógłby wszystko zepsuć. A nawet nie mieliśmy żadnego planu B na złą pogodę, jedynie kombinezony przeciwdeszczowe w ostateczności. Na szczęście deszcze, które w tygodniu uprzykrzały życie, wraz z weekendem odeszły w niepamięć i zaczęły się te upały, co trwają do dnia dzisiejszego.

Wyjechaliśmy na spokojnie, żeby być przed czasem. Musieliśmy jeszcze odebrać pozwolenia na wjazd dwóch motocykli na rynek (niestety na więcej pojazdów nie przyznają) oraz wiedziałam, że po podróży będę chciała poprawić ślubny makijaż. Stres towarzyszył mi cały czas i choć starałam się zachować spokój, to nawet ręce mi się trzęsły. To przecież wyjątkowy dzień w życiu i ciągle człowiek myśli, jak to wszystko wyjdzie?

Okazało się, że wszystko szło zgodnie z planem, my dojechaliśmy dużo przed czasem, goście też dojechali, tylko nie było moich rodziców. Brat zadzwonił z trasy, że złapali kapcia i będą na styk albo spóźnieni. Rozpoczęliśmy procedury ślubne, ale udało się wyprosić 15 minutowe opóźnienie samej ceremonii. Już po 10 minutach moja rodzina była w komplecie i mogliśmy rozpoczynać.

Całe szczęście, że na ślubach mówi się zdania powoli i po kawałku, bo Wam powiem, że z tego stresu to nie pamiętam, co mówiłam, ale się nie pomyliłam hahahah. Pani Beata – Zastępca Kierownika USC bardzo ładnie przeprowadziła całą ceremonię ślubu, aż na koniec nie mogłam powstrzymać kilku łez (uff makijaż to wytrzymał). Sala Ślubów w Bolesławcu ma piękne sklepienia, a obok na tle historycznych portretów mogliśmy jeszcze zrobić zdjęcia pamiątkowe.

Na zewnątrz czekali na nas motocyklowi przyjaciele z podniesionymi w górę kaskami i kilo ryżu na szczęście 😉 . Potem wsiedliśmy na motocykle, żeby objechać ratusz, ponieważ z drugiej strony rynku, w restauracji, zamówiliśmy dla wszystkich uroczysty obiad. Było bardzo gorąco, jechaliśmy 10km/h i okazja wyjątkowa, więc wybaczcie brak pełnego ubioru motocyklowego haha. Nie ominęło nas też zbieranie pieniążków na nową drogę życia i to w rękawiczkach motocyklowych!

Po obiedzie i deserze połowa gości odjechała do domów, a na gości motocyklowych czekała jeszcze 200-kilometrowa wycieczka z nami nad jezioro Głębokie. Tam, w domku nad jeziorem, odbyła się druga część „wesela” i razem z oczepinami, choć niewiele z tego pamiętamy 🙂 . O 5 rano jeden z gości wyskoczył na kąpiel w jeziorze, a że potem nie miał z kim gadać, to poszedł znowu spać.

A w ramach poprawin wyskoczyliśmy na lody do Międzyrzecza i stamtąd nasi goście ruszyli w stronę Wrocławia. My zostaliśmy jeszcze kilka dni nad jeziorem. Oczywiście nie było to plażowanie, tylko szukanie pretekstu do motocyklowych wycieczek, ale o tym w kolejnych wpisach.

Przygotowania ślubne

Tak, tak, tytuł dotyczy moich własnych przygotowań ślubnych. W sumie to jest już po „weselu”, bo wszystko miało miejsce 1 czerwca, ale od początku…

Z moim obecnym mężem poznaliśmy się 4 lata temu i w sumie była to dość romantyczna historia, prawie jak w Kopciuszku hahahah. Emil przejeżdżał kiedyś przez Kotlinę Kłodzką i spotkał na trasie, a potem stacji CPN, motocyklistkę: blondynkę, w okularach na czerwonym motocyklu. Potem żałował, że nie ma na nią żadnych namiarów, ale koleżanka mu podpowiedziała, że jest podobna dziewczyna z kotliny, co pisze bloga. Więc chwilę potem dostałam prywatną wiadomość, czy oby to nie ja się z nim, tego dnia, widziałam.

To jednak nie byłam ja, ale jak już napisał, to spytałam, czy nie pojedzie z nami na wycieczkę Autostradą Sudecką. Przyjechał, poznaliśmy się i po jakimś czasie, już bardziej prywatnie, razem jeździliśmy. Najlepsze jest to, że ja znalazłam i mu wysłałam profil tamtej dziewczyny, tyle, że ona już wtedy go nie interesowała 🙂 .

Przez te 4 lata przeżyliśmy i zjeździliśmy wiele (choć sporo też jeżdżę sama, ponieważ Emil jest kierowcą zawodowym i często jest akurat w trasie), więc pewnego dnia porozmawialiśmy o ślubie. Na szczęście nasze wizje tego dnia nie rozmijały się ze sobą. Emil nie miał nic przeciwko temu, żeby pojechać na motocyklach na ślub cywilny, na świadków wziąć motocyklistów, a obrączki zamówić z bieżnikiem opony motocyklowej. Może ja kiedyś myślałam o ślubie z prawdziwego zdarzenia, jednak motocykle tak namieszały w moim życiu, że taki ślub już kompletnie mi nie pasuje.

Z czasem jednak liczba gości zaczęła rosnąć, bo nie wypada nie zaprosić rodziców, a jak rodziców to i rodzeństwo. Zebrała się też sprawdzona ekipa motocyklowa i wyszło razem 18 osób. W sumie to była świetna decyzja, bo „wesele” na 4 osoby byłoby nieco przygaszone. Zamówiliśmy obiad z deserem w restauracji, a ekipa motocyklowa miała jeszcze zagwarantowany domek nad jeziorem na imprezę i nocleg.

Schody się zaczęły, gdy przyszło do zamawiania obrączek. Jeszcze pod koniec 2018 roku znalazłam wykonawcę, który miał się tym zająć, wróciliśmy do tematu w marcu i wszystko miało być ogarnięte. Niestety to, co dostaliśmy jako próbę (zdjęcie obok) kompletnie rozmijało się z naszą wizją. Z kolejnych terminów wykonawca się nie wywiązywał, więc miesiąc przed datą ślubu postanowiłam „na gwałtu, rety” szukać kogoś innego. Nie było to łatwe bo 3 firmy ze względu na krótki czas wykonania mi odmówiły.

Napisałam wiadomość do inneobraczki.pl z zapytaniem, czy są w stanie nam pomóc i zaraz otrzymałam odpowiedź twierdzącą. Wybór materiału, rozmiaru i akceptacja wzoru – wszystko trwało tydzień i wysyłka była w drodze. Byliśmy pod wielkim wrażeniem! Nasze obrączki z tantalu (najciemniejszy materiał) są inspirowane oponami motocyklowymi Pirelli Angel GT.

Na miejsce śluby wybraliśmy Bolesławiec, bo to miasteczko mnie zachwyciło podczas jednej z wycieczek. Ma piękny rynek i Salę Ślubów. Przesympatyczna była też p. Beata z tamtejszego urzędu, która też nasz ślub miała poprowadzić. Co do strojów ślubnych – to uprzedziliśmy, że będą motocyklowe. Mój jasny, a Emila czarny. Do tego Emil miał mieć koszulkę z „namalowanym” garniturem, a ja białą bluzkę z koronką (która przyszła mi w piątek przed ślubem hahhaha). Wszystko na luzie, bez spiny, o czym uprzedziliśmy też gości, żeby z wieczorowymi strojami nie wyskoczyli.

Przyszły też tabliczki ślubne na tablice rejestracyjne motocykli. I miałam 2 welony, jeden doczepiony do kasku a drugi z wianuszkiem na ceremonię.

Jak to wszystko się udało? O tym to będzie w kolejnym wpisie….