Przygotowania ślubne

Tak, tak, tytuł dotyczy moich własnych przygotowań ślubnych. W sumie to jest już po „weselu”, bo wszystko miało miejsce 1 czerwca, ale od początku…

Z moim obecnym mężem poznaliśmy się 4 lata temu i w sumie była to dość romantyczna historia, prawie jak w Kopciuszku hahahah. Emil przejeżdżał kiedyś przez Kotlinę Kłodzką i spotkał na trasie, a potem stacji CPN, motocyklistkę: blondynkę, w okularach na czerwonym motocyklu. Potem żałował, że nie ma na nią żadnych namiarów, ale koleżanka mu podpowiedziała, że jest podobna dziewczyna z kotliny, co pisze bloga. Więc chwilę potem dostałam prywatną wiadomość, czy oby to nie ja się z nim, tego dnia, widziałam.

To jednak nie byłam ja, ale jak już napisał, to spytałam, czy nie pojedzie z nami na wycieczkę Autostradą Sudecką. Przyjechał, poznaliśmy się i po jakimś czasie, już bardziej prywatnie, razem jeździliśmy. Najlepsze jest to, że ja znalazłam i mu wysłałam profil tamtej dziewczyny, tyle, że ona już wtedy go nie interesowała 🙂 .

Przez te 4 lata przeżyliśmy i zjeździliśmy wiele (choć sporo też jeżdżę sama, ponieważ Emil jest kierowcą zawodowym i często jest akurat w trasie), więc pewnego dnia porozmawialiśmy o ślubie. Na szczęście nasze wizje tego dnia nie rozmijały się ze sobą. Emil nie miał nic przeciwko temu, żeby pojechać na motocyklach na ślub cywilny, na świadków wziąć motocyklistów, a obrączki zamówić z bieżnikiem opony motocyklowej. Może ja kiedyś myślałam o ślubie z prawdziwego zdarzenia, jednak motocykle tak namieszały w moim życiu, że taki ślub już kompletnie mi nie pasuje.

Z czasem jednak liczba gości zaczęła rosnąć, bo nie wypada nie zaprosić rodziców, a jak rodziców to i rodzeństwo. Zebrała się też sprawdzona ekipa motocyklowa i wyszło razem 18 osób. W sumie to była świetna decyzja, bo „wesele” na 4 osoby byłoby nieco przygaszone. Zamówiliśmy obiad z deserem w restauracji, a ekipa motocyklowa miała jeszcze zagwarantowany domek nad jeziorem na imprezę i nocleg.

Schody się zaczęły, gdy przyszło do zamawiania obrączek. Jeszcze pod koniec 2018 roku znalazłam wykonawcę, który miał się tym zająć, wróciliśmy do tematu w marcu i wszystko miało być ogarnięte. Niestety to, co dostaliśmy jako próbę (zdjęcie obok) kompletnie rozmijało się z naszą wizją. Z kolejnych terminów wykonawca się nie wywiązywał, więc miesiąc przed datą ślubu postanowiłam „na gwałtu, rety” szukać kogoś innego. Nie było to łatwe bo 3 firmy ze względu na krótki czas wykonania mi odmówiły.

Napisałam wiadomość do inneobraczki.pl z zapytaniem, czy są w stanie nam pomóc i zaraz otrzymałam odpowiedź twierdzącą. Wybór materiału, rozmiaru i akceptacja wzoru – wszystko trwało tydzień i wysyłka była w drodze. Byliśmy pod wielkim wrażeniem! Nasze obrączki z tantalu (najciemniejszy materiał) są inspirowane oponami motocyklowymi Pirelli Angel GT.

Na miejsce śluby wybraliśmy Bolesławiec, bo to miasteczko mnie zachwyciło podczas jednej z wycieczek. Ma piękny rynek i Salę Ślubów. Przesympatyczna była też p. Beata z tamtejszego urzędu, która też nasz ślub miała poprowadzić. Co do strojów ślubnych – to uprzedziliśmy, że będą motocyklowe. Mój jasny, a Emila czarny. Do tego Emil miał mieć koszulkę z „namalowanym” garniturem, a ja białą bluzkę z koronką (która przyszła mi w piątek przed ślubem hahhaha). Wszystko na luzie, bez spiny, o czym uprzedziliśmy też gości, żeby z wieczorowymi strojami nie wyskoczyli.

Przyszły też tabliczki ślubne na tablice rejestracyjne motocykli. I miałam 2 welony, jeden doczepiony do kasku a drugi z wianuszkiem na ceremonię.

Jak to wszystko się udało? O tym to będzie w kolejnym wpisie….