W Kotlinie Kłodzkiej rozgrywał się Rajd Dolnośląski, niestety zaczynał się w piątek, więc w sobotę miałam już tylko 2 różne odcinki do wyboru. Postanowiłam podjechać na ostatni, kultowy odcinek Spalona. Kilkanaście lat temu spaliśmy tam pod namiotami przy schronisku, żeby być na trasie od rana. Pamiętam, jak dopadła nas w nocy taka ulewa, że mała rzeka płynęła nam przez przedsionek namiotu 🙂 . Ale to były inne czasy i rajdy były wtedy bardziej widowiskowe.
Odcinek biegł przez całą miejscowość, więc musiałam dotrzeć na trasę w połowie trasy, jadąc od Długopola Zdrój. Zobaczyłam na mapce fajne zakręty, więc na samą myśl się cieszyłam. Nie trwało to jednak długo, ponieważ gdy tylko skręciłam w stronę Spalonej – to się załamałam! Dawno nie widziałam drogi w tak opłakanym stanie, dziury i łaty w stanie ciągłym. Momentami prawdziwe enduro ze śladowymi ilościami asfaltu. Piękne zakręty może i były, ale trzeba je było pokonywać powoli i slalomem pomiędzy dziurami. Umęczyłam się strasznie…
Pod odcinkiem pasły się owce i kibice 🙂 , pogoda dopisała, więc całkiem przyjemnie oglądało się walkę zawodników. Jednak to, co wzbudziło największe emocje, nie tylko u mnie – to rywalizacja aut historycznych na końcu rajdu. Niestety nie mogłam Wam zrobić zdjęć, bo zapomniałam wziąć powerbanka, a padł mi telefon (aparat foto też w domu został). Musicie to sobie wyobrazić… Pięknie brzmiące i szybkie Audi Quattro oraz Subaru Imprezy. Uwielbiane Fiaty 125 i 126p, Łady i inne, kultowe i nie najnowsze modele – wszystkie w wersji pełnorajdowej. Cudowne dźwięki, mnóstwo pracy pasjonatów i uśmiechy na twarzach wszystkich kibiców! Super widowisko!
Wróciłam już odcinkiem, gdy z trasy zjechały wszystkie rajdówki. I powiem Wam, że trasa, na którą wysłali zawodników wcale nie była lepsza. Też pełna łat, dziur i wybojów, aż im współczułam na tych twardych zawieszeniach…