Miałam niedzielę do polatania to wymyśliłam trasę ok 300km, która obejmowała wielkopolskie jeziorka. Pierwszym punktem docelowym była Sława, ale ruch turystyczny był tam spory. Zaparkowaliśmy więc z Emilem nad jeziorkiem, dopiero w okolicy przystanku w Lubogoszczu. Punkt był super, bo nie oblegany, jedynie kilku windsurfingowców ćwiczyło sztukę „latania” po wodzie. A powiem Wam, że Ci wprawieni to osiągali prawie motocyklowe prędkości!
Kolejny punkt przy drugim jeziorze zaliczyliśmy w miejscowości Niałek Wielki. Wybraliśmy punkt odludny, jak i same jezioro nie jest, aż tak mocno oblegane.
Wolsztyn był naszym punktem do zawracania, ale po drodze zobaczyliśmy stację kolejową zapełnioną starymi lokomotywami i postanowiliśmy się tam na chwilę zatrzymać.
Drogi w Wielkopolsce były super i miałam o tym województwie bardzo dobre zdanie… miałam. Niestety droga z Wolsztyna do jeziora w Boszkowie to obraz nędzy i rozpaczy… Wyboista, dziurawa i cała zorana maszyną do ścinania kolein. Dla motocykla to straszna katorga! Boszkowo jest już mocno turystyczne, a cena niedużego obiadu z rybą nas powaliła, choć sama knajpa była wyjątkowa, bo stało w niej wiele drewnianych rzeźb. Plaża dość oblegana, choć mocno wiało i pogoda nie do końca była plażowa.
Cała wycieczka była dość przyjemna, takie pożegnanie lata w pewnym sensie. Jeziora były czyste i świetne do uprawiania sportów wodnych. Mnie jednak w tym kierunku jakoś nie ciągnie 🙂