Aerofestival 2016

W ubiegły weekend udało mi się dojeździć 1010 km, by eMTeka można było uznać za dotartego. Jest już po przeglądzie i wymianie oleju, więc teoretycznie można go teraz kręcić do oporu, choć akurat ja takiej potrzeby nie czuję. Mam frajdę z jazdy i bez świrowania 🙂 . W międzyczasie byłam na koncercie Happysad w Kłodzku i na zlocie w Wołczynie, gdzie wieczorna frekwencja motocyklistów na koncertach była raczej symboliczna.

W niedzielę Emil zaplanował wyjazd na Aerofestival do Poznania, a że pogoda była mało stabilna to postanowiliśmy tam pojechać samochodem. W sumie to była trafna decyzja i nie ze względu na pogodę, ale wyczerpanie po całym dniu pokazów (niesamowite, jak można się czuć zmęczonym „nic nie robiąc” haha). Rano było mokro i zimno, a ludzi niewiele, jednak popołudniu pogoda i widownia nie zawiodła. Dobrze, że w aucie był zapas kocyków 🙂 .

Co do samych pokazów, to fanem samolotów raczej nie jestem, jednak całkiem miło się te akrobacje oglądało. Szczególnie, gdy występowały samoloty typowo do akrobacji zbudowane. Potem latały różne typy odrzutowych samolotów i huk, który powodowały był straszny! Nie robiły już takich wygibasów, za to były niesamowicie szybkie.

Jako, że kończyła mi się opłata za parking Pomidora, to postanowiłam go zawieźć na wieś. I to był dla mnie prawdziwy szok i trauma! Po 1000 kilometrów zrobionym zwinnym, szybkim i precyzyjnym motocyklem – poczułam się tak, jakbym jechała czołgiem! Żeby Pomidor zrobił cokolwiek, to trzeba używać siły i dopiero uzmysłowiłam sobie… jak wiele.

Ale najtrudniejsze było przede mną – powrót na tylnym siodełku Kawasaki ZX10. Szczerze? Nie spodziewałam się, że to będzie tak traumatyczne przeżycie! 🙂 Tam nie ma miejsca dla pasażera, tam jest miejsce dla 15-latki. Kolana prawie pod brodą, pośladki ledwo tykały kanapy i odfruwałam na każdym, nawet małym wyrypie, do tego ręce bolały od zaparcia się na baku, a kłaść się na kierowcy nie mogłam zbytnio, bo po pierwsze nie wiem czy by to przeżył, a po drugie – powodowało to obijanie się naszych kasków. Już po 20 km byłam zdecydowana, by dalej jechać PKS-em! Emil mnie jednak przekonał, że dam radę i nie dokładał mi stresów żadnym ostrym „rumakowaniem”. Jak już miałam dość to kontemplowałam przyrodę, a jak szyja mnie bolała to podziwiałam linie na asfalcie 🙂 . Dotarliśmy cali, choć już wiem, że NIGDY WIĘCEJ!