Dzisiejszy dzień postanowiłam poświęcić na załatwienie/dokończenie różnych spraw z mijającego tygodnia. Jednak pogoda była fajna i koło 17 zaczęło mnie nosić. W sobotę zagadałam kolegę, co powiedział, że może wieczorem w niedziele się urwie rodzinie na małą traskę i bardzo się ucieszyłam, jak Kuba zadzwonił, i potwierdził. Umówiliśmy się pod garażem, gdzie (jak się okazało) wybierał się też jego właściciel – Marcin, więc była nas już trójka. A, że mamy kolegę na Bielanach, co zapraszał na kawę – to i tam podjechaliśmy.
Jazda po Wrocławiu jest dla mnie jeszcze nie lada wyzwaniem. Przez ostatnie dwa lata jeździłam po mieście wyłącznie tramwajem i dopiero drugi raz byłam zmuszona lecieć przez miasto motocyklem, więc oczywiście „czaiłam się” przy każdym manewrze, jak chłopaki swobodnie latali między autami. Powiesiliśmy się u Łukasza na płocie, żeby wyszedł z nami na dwór 😉 , ale żeby dostał przepustkę to musieliśmy poczekać na jego żonę, bo wyskoczyła do apteki. Załapaliśmy się na pyszną herbatkę, kakaowe ciasteczka z płatków owsianych (smak mojego dzieciństwa!) i tartę z owocami. I muszę stwierdzić, że ploty z chłopakami są o wiele bardziej interesujące, niż z kobietami. I ten stopień pikanterii! 😉
Doszłam do wniosku, że dzięki motocyklom i wspólnej pasji znajdujemy w sobie ten zagubiony, dziecięcy pierwiastek. Uśmiech bez zmartwień, bezinteresowną przyjaźń, radość ze wspólnego spędzania czasu. Różnica jest taka, że kiedyś musiała na dwór nas puścić mama, a teraz partnerzy bądź inne „dorosłe” obowiązki 😉
Wyruszyliśmy w trasę, która miała prowadzić bocznymi drogami do Sobótki i dalej wokół Ślęży, ale czasu mało, więc do Sobótki polecieliśmy głównym szlakiem. Tzn. oni polecieli, ja jechałam 😉 . Czasem było zabawnie, bo żeby na mnie poczekać to na rondach jeździli w kółko i potem ja też jeździłam, nie wiedząc, który zjazd 😉 .
Tereny koło Sobótki piękne, trochę przypominające moje, te z Kotliny Kłodzkiej. Chciałby się „pospacerować” tam motocyklem, ale z chłopakami to się nie da… I tak trochę strzelałam focha, że tak szybko jadą, to nie świrowali za ostro (a jeżeli nawet to potem czekali).
Zrobiliśmy przerwę na odwiedzenie źródełka, a ja musiałam oddalić się w krzaczki, bo już bardzo zmarzł mi pęcherz. Nie przewidziałam tego, że pojedziemy dość późno i będzie zimno. Miałam tylko bluzę pod kurtką, a pod spodniami już nic (piszę do Was z termoforem na brzuchu – to może nie skończy się zapaleniem pęcherza, a o zatokach nie wspomnę). W tym lesie to straszyliśmy małe dzieci w tych naszych ubrankach i mamusia musiała tłumaczyć synkowi, że to tylko motocykliści 😉 .
Jak wróciłam to usłyszałam jakiś dziwny temat rozmów – otóż napotkany pod źródełkiem pan tłumaczył chłopakom, że w butach motocyklowych łatwo jest sobie wyhodować grzybicę (ciepło i wilgoć). Ale to jeszcze nic! Bo podpowiedział jeszcze, co zrobić, żeby się ochronić, otóż…. hmmmm…. mówił to całkiem poważnie – trzeba do butów nasikać! Bo amoniak zadziała przeciwgrzybicznie i wystarczy to zrobić tylko raz. Jeżeli któryś z moich czytelników (na własną odpowiedzialność) się zdecyduje, to czekam na potwierdzenie tego faktu 😉 .
Haha
z tymi butami i grzybicą to prawda? 😀
Prawda, jeżeli chodzi o sytuację i pan się nawet na źródła medyczne powoływał. A czy prawda w praktyce – to się nikt nie odważył sprawdzić haha.
„Doszłam do wniosku, że dzięki motocyklom i wspólnej pasji znajdujemy sobie ten zagubiony, dziecięcy pierwiastek. Uśmiech bez zmartwień, bezinteresowną przyjaźń, radość ze wspólnego spędzania czasu.” – trafiłaś w sedno naszych ostatnich domowych rozmów! Nic dodać, nic ująć!
p.s.Widzę, że spodobały Ci się rejony wokół Sobótki – jeszcze raz namawiam Cie na koci rajd, tempo będzie Ci się odpowiadało, a z doświadczenia wiem, ze trasa będzie piękna… przemyśl to jeszcze raz! jeździmy po tamtych terenach, mniej więcej wokół góry…
Haha :d
dobry tekst 😉
Jak zwykle można się tutaj dowiedzieć ciekawych rzeczy 😉
Podziwiam odwagę 🙂 Fajnie jest robić to, co się kocha, czasami z dozą szaleństwa i nieprzewidywalności, ale przynajmniej będzie, co wnukom opowiadać 🙂