Dzień egzaminu cz.1

Zamknęłam oczy, próbując zasnąć – ale w głowie ciągle jechałam, ćwiczyłam plac, powtarzam w kółko – o czym mam nie zapomnieć na egzaminie. Trzeba było zastosować środek wyluzowujący czyli… kubek gorącej melisy ;-). Film mi się urwał do rana! Dobre to zioło ;-)!

W dniu egzaminu wstałam bezstresowo, jakoś z rana nie docierała do mnie powaga sytuacji, więc bez problemu wciągnęłam jajecznicę z pieczarkami. Potem przejrzałam jeszcze pytania testowe, które oznaczyłam wykrzyknikami (czyli te do wykucia, bo odpowiedzi wymyślał jakiś geniusz). A następnie wyruszyłam na ostatnią godzinę jazdy po placu. Powtórzyłam z instruktorem omawianie motocykla i pośmigałam po ósemce. Powoli zaczął dobijać się do mnie niepokój, a żołądek zawiązał się na supełek. To już dziś?? To już za godzinę?? aaaaaaaaaaaa!!!! Byłam przewidująca i w butelce miałam melisę – supeł w żołądku został opanowany!

Przed wejściem na salę, gdzie miał odbyć się egzamin teoretyczny, zagadała mnie Pani Sprzątająca Toalety (PST ;-)). Powiedziała, że z takim uśmiechem to zdam na 100%. Nie pozostało mi nic innego, jak wierzyć w swój uśmiech i umiejętności. Przecież PST pracująca w tej instytucji, musi znać się na ludziach! 😉 Na zewnątrz środowisko było mniej wesołe, bo ludzie w poczekalni Wordu wyglądają trochę tak, jak na stypie…

Na sali testów Pan długo tłumaczył co i jak, ale filozofii w tym żadnej nie było. Po 5 minutach już ludzie wychodzili z sali. Ja sobie jeszcze wszystkie pytania sprawdziłam i bezbłędnie zdawanie teorii zakończyłam. Przyszła pora (o zgrozo!) na praktykę i plac. Wezwano nas na stanowisko nr 8, a moja grupa liczyła 4 chłopaków i 2 dziewczyny.

Egzaminator nas zawezwał do siebie i był taki, jak sobie wyobrażałam. Koło 50-tki, zero uśmiechu, same konkrety i jeszcze wyrywkowo nas przepytywał! Na szczęście mówił od razu, za co bezwzględnie obleje, a na co szczególnej uwagi zwracać nie będzie. Generalnie liczyły się umiejętności i machanie głową – a nie jakieś szczegóły, kolejność czynności, czy rozwodzenie się nad budową motocykla. Z racji nazwiska na „W” wylądowałam na końcu egzaminacyjnej kolejki. Nie przeszkadzało mi to – jestem wzrokowcem i wolałam najpierw zobaczyć, jak trasę robią inni. Bo wszystkie manewry obowiązkowe trzeba wykonać w jednym ciągu: omawianie motocykla -> przygotowanie do jazdy i ruszenie -> slalom z ósemką -> potem wjazd na górkę i -> prosto z niej napędzenie na hamowanie awaryjne.

W międzyczasie zadzwoniłam do instruktora, który mnie pocieszył, że ten egzaminator jest w porządku i lubi kobiety. Nie odczułam tego zbytnio, bo na próbę zadziałania moim (uwielbianym przez PST) uśmiechem, oczywiście zabił mnie wzrokiem. OK, niech będzie na poważnie! Bo ja tu poważnie przyszłam zdać!

Wylosowałam pokazanie płynu hamulcowego i świateł pozycyjnych (dobrze, że skojarzyłam to światełko podświetlające rejestrację!). Potem przepchanie motocykla, szykowanie się do jazdy i w trasę! Ponoć ta pomarańczowa Yamaha jest trochę dobita, no ale tragedii nie było – żadnej walki o przetrwanie też nie. No może nie licząc ratowania na ósemce ;-). Jadę sobie ten slalom, oglądam się za słupkami i trochę za późno zajarzyłam, że kolejny słupek, to już ten z ósemki i muszę się zmieścić w liniach! Balans ciałem wykonałam niesamowity i udało się zmieścić… Potem już lekko rozkojarzona, jechałam jak w amoku! Zero logicznego myślenia, doliczyć się okrążeń nie mogłam, motocykl jechał za szybko i musiałam balansować nadal ostro. Chyba tylko wyćwiczone odruchy, pozwoliły mi na ukończenie tej próby pozytywnie.

Wtedy sobie przypomniałam słowa instruktora, żeby nauczyć się robić ósemkę i szybko, i wolno – bo na egzaminie nie będzie tak bezstresowo jak na placu. I być może lepiej będzie pojechać ją wolno. Ja nie chciałam już w trakcie zbijać biegu – to zrobiłam sobie szkołę ratowania się z opresji na każdym brzuszku ósemki ;-).

Potem wjazd na górkę i ruszenie. Nie był to problem, bo górka niewielka i tylko więcej gazu trzeba dać. No i na koniec (nieszczęsne) hamowanie awaryjne. Napędzić się trzeba było w łuku, ja odkręciłam dopiero na prostej i nie zaliczyłam – bo prędkość była za mała. Na szczęście miałam prawo do jednej poprawki… Napędziłam się jeszcze bardziej, ale hamowanie nie było (moim zdaniem) natychmiastowe. To już nie wiedziałam, czy przechodzę dalej, czy nie?

Podeszłam do egzaminatora, a on wezwał resztę grupy i zaczął objaśniać wyjazd na miasto (aaaaaa! Ja nadal nie usłyszałam, czy przechodzę dalej!). Bałam się odezwać – to cierpliwie czekałam. Na koniec usłyszałam, że mam sobie zabrać ten czepek jednorazowy (pod kask) na jazdę po mieście. Znaczy, że co?? Że się udało??? Yeah! 😉

c.d.n.

4 odpowiedzi na “Dzień egzaminu cz.1”

  1. I co dalej? Zbudowałaś napięcie i teraz nas z tym zostawiasz:) Pisz szybciutko drugą część!

Możliwość komentowania została wyłączona.