Ten dzień urlopu to spełnienie marzeń, był długi i fantastyczny. Widoki z przełęczy na Sella Ronda pobiły wszystko, co do tej pory widzieliśmy, a zakrętów to nie da się zliczyć! Dla motocyklistów – dzień jak z bajki!
To było nasze czwarte podejście do trasy Sella Ronda, bo zawsze pogoda krzyżowała nam plany. Tym razem było idealnie, no może nie licząc tego, że na początku musieliśmy wyprzedzić setki rowerzystów, trenujących do niedzielnych zawodów, co nie pozwoliło w pełni cieszyć się zakrętami.
Kółko Sella Ronda prowadzi przez przełęcze: Passo Gardena, Passo Sella, Passo Pordoi i Passo Campolongo, czyli na przemian jedzie się w górę i w dół. Nawierzchnia na tej trasie jest zróżnicowana, raz gorsza, raz lepsza, najważniejsze jednak, że nie dziurawa. Jest dużo zakrętów „nawrotek”, ich trudność oceniam na średnią, bo asfalt jest szeroki. Tylko trzeba uważać, bo tam kursują też autobusy.
A poza drogą? Prawdziwe cuda natury! „Szczęka mi opadała” wielokrotnie. Jak już myślałam, że krajobraz piękniejszy być nie może, to się myliłam! Emil w pewnym momencie powiedział: „Ciekawe kiedy będziemy jechać dłużej, niż 2 minuty” i razem się pośmialiśmy. Bo faktycznie, przed każdym szczytem i za nim, zawsze zatrzymywaliśmy po kilka razy. Zachwytom nie było końca, a zdjęcia nie oddają skali wielkości i piękna tych gór.
Tak się nakręciliśmy pozytywnymi emocjami, że wróciliśmy do domu nieplanowanymi przełęczami: Valparola, Falzarego, Tri Crime i przez jezioro Misurina. Dojechaliśmy późnym wieczorem, z pełną satysfakcją przebiegu dnia.








































































































































