Po sezonie wydaje mniej na wycieczki motocyklowe, więc zaoszczędzone pieniądze inwestuje w… motocykl oczywiście hahahah.
Zwykle staram się technicznie poprawić jego stan, ale mój nowy motocykl ma się całkiem dobrze – to inwestuję nieco w jego wygląd oraz sprzęt elektroniczny.
Zawsze chciałam mieć jakiś wesoły kolor motocykla. Jednak o jego wyborze zadecydował lepszy stan techniczny, a nie kolor. Dlatego znowu mam czarny motocykl i ubarwić go postanowiłam czerwonymi akcentami. Chińczycy mają sporo gadżetów tego typu, więc sobie kilka z nich zakupiłam i wygląda to tak:
Marzy mi się jeszcze czerwona sprężyna amortyzatora, ale to już konkretniejsza robota.
Motocykl ma już gniazdo zasilania, a także grzaną kanapę – Emil mi ją zrobił z elektrycznej maty samochodowej, którą włożył pod obicie kanapy. Zainwestowałam też w lekką matę dmuchaną i porządny śpiwór, ponieważ nasz urlop zwykle spędzamy na motocyklu i pod namiotem. Miały być też fajne handbary, tylko że Chińczyk wysłał mi 2 prawe!!!
Mam też drobny element, który bardzo chciałam zdobyć – nakładkę pod lampę. Trochę ciężko było zdobyć ten dziób, bo dostępny był tylko w Malezji i Tajlandii za ok 250 zł, a markowy na ebay ok 800 zł (to ten sam malezyjski tylko z naklejką markową!). Zdecydowałam się na zalicytowanie w Tajlandii, choć wątpliwości miałam, czy do mnie trafi… Ale wszystko się udało, paczka dotarła w dwa tygodnie i bardzo mi się ten efekt podoba!
Ze sprzętów elektronicznych zakupiłam pancerny, budżetowy telefon, który mi będzie służył jako nawigacja online. Używałam różnych nawigacji i aplikacji, a i tak wracam do map Google, więc teraz już ze mną zostaną.
Zakupiłam też lekko używaną kamerkę Sjcam SJ6Legend, która ma już możliwość wpięcia zewnętrznego mikrofonu. Jednocześnie sprzedałam wszystkie inne sprzęty, których nie używałam (nawigację, kamerę SJ4000, aparat Nikon). Pora na nowe rozwiązania!
Prognozy nie są optymistyczne, na sobotę zapowiadają temperatury blisko zera i nawet opady śniegu. Tym bardziej się cieszę, że udało mi się jeszcze trochę pojeździć. Dwa tygodnie temu, razem z Agnieszką, Ewą, Emilem i Witkiem zrobiliśmy ok. 200 km po pięknych, mało uczęszczanych drogach Parku Krajobrazowego Doliny Baryczy.
Zatrzymaliśmy się potem na kawę i ciacho w Miliczu i odwiedziliśmy naszą koleżankę-motocyklistkę, która właśnie wyszła ze szpitala. Pogoda była świetna (póki nie zaszło słońce hahaha). Zdjęć nie mam z trasy, bo mało się zatrzymywaliśmy.
Ostatni weekend już mniej rozpieszczał temperaturą. Sobota była garażowa – postanowiłam umyć dokładnie motocykl oraz założyć naklejki na felgi, co mi doleciały z Chin (komplet napisów na koła kosztuje 46 zł/4 zestawy). Przód naklejał się świetnie, ale z tyłem nieco walczyłam, bo większe litery zachodziły na próg i nie chciały się dobrze układać. Jednak warto było, bo efekt bardzo mi się podoba.
W niedzielę było słonecznie, nie miałam jednak zbyt dużo wolnego czasu, więc wyskoczyłam sobie na 3 godzinki, przejechać się i poćwiczyć robienie selfie z pilotem bluetooth. Oczywiście, jak na blondynkę przystało, telefon mi upadł (pierwszy raz) i od razu poszła rysa po szybie. Mam folię hybrydową, ale ona nie uwzględnia zaokrąglonych krawędzi ekranu i akurat w tym miejscu musiał się zderzyć z asfaltem! Na szczęście defekt jest jedynie kosmetyczny i nie ma wpływu na działanie telefonu i aparatu.
Co do zdjęć, to trzasnęłam ich chyba z 50, z czego te poniższe wyszły mi „jakotako” 🙂
Nie wiem, czy pisałam – ale kot Bonifacy przesiadł się na drugiego Versysa w rodzinie, a ze mną jeździ już tylko Majk:
LwG i widzimy się pewnie wczesną wiosną (chyba, że pogoda jeszcze raz mnie zaskoczy, tym razem pozytywnie!)
Halo, halo żyję 🙂 Coś ostatnio nie jestem z blogiem na bieżąco, choć kilometry oczywiście nabijam, zwykle w weekendy. Jesienna pogoda nie daje powodów do narzekań, raczej pretekst, by się wyrwać z domu na dwa koła. Jeżeli chcecie być na bieżąco to zapraszam na moje konto na: Facebook’u.
Jazda nowym motocyklem początkowo sprawiała mi nieco trudności, zwykle przez odmienną pozycję, wysokość siedziska i „ściąganie z siodła”. Do pierwszych dwóch spraw się szybko przyzwyczaiłam i uważam to już za zaletę, nie wadę. A po zamontowaniu szyby turystycznej przestało mnie ściągać, a do tego jest znacznie ciszej w kasku (i mniej much na szybę łapię haha).
Można powiedzieć, że jazda Versysem uzależnia. Do tego stopnia, że wracając do garażu zawsze czuje się mały niedosyt… Dzień jest krótki, więc ciężko się wyrwać w tygodniu, ale zawsze jeżdżę w weekendy. Albo mając jakiś cel, albo go sobie znajdując. Np. z Ewą wyskoczyłyśmy na jarmark i kawę.
oznorDL_soft
Na liście miejsc do odhaczenia w tym roku miałam jeszcze Biskupin. Nigdy tam nie byłam, a można powiedzieć, że w czasach szkolnych to miejsce wiele dla mnie znaczyło. Czytałam o tych wykopaliskach książki i przez chwilę chciałam być archeologiem (potem miałam operację kręgosłupa i nic z tego nie wyszło).
Generalnie to miejsce żyło własnym życiem w mojej wyobraźni i być może dlatego właśnie mnie nieco rozczarowało. Wiadomo… wyobraźnia zwykle koloryzuje. Super się prezentują te rekonstrukcje, muzeum też ma niezłe eksponaty, ale chyba oczekiwałam więcej tematyki o samej pracy archeologów i tych wykopalisk. Niestety zdjęć Wam nie pokażę, bo nie można bez zgody dyrektora placówki ich publikować. Ale zawsze możecie tam pojechać i własne zdanie sobie wyrobić.
Zrobiliśmy tego dnia 440 kilometrów i to jedyny dzień, kiedy po dojechaniu do garażu nie było już niedosytu, tylko zdecydowane „mam dość!”. Może dlatego, że końcówkę trasy pokonywaliśmy już po zmroku, czego osobiście nie znoszę. Aaaaa i Emil kupił sobie turystyka, też Versysa, ale 2018 r.. Może będzie okazja, żeby nim pośmigać (ale dopiero jak będzie miał gmole, bo taki ładny jest, że się boję nim jeździć hahahha).
W niedzielę pojeździliśmy jeszcze po rajdowych odcinkach Zagórze Śl-Michałkowa-Glinno-Walim z Magdą, Andrzejem i ich córką Asią, która na koniec sierpnia uzyskała prawo jazdy kat. A1. Miesiąc później już startowała w MotoGymkhanie, a teraz lata z nami na wycieczki.
dav_soft
dav_soft
Jazda ze 125-tką ma swoje ograniczenia, ale nie ma dla mnie większego znaczenia, czy jadę 120 km/h czy 95 km/h, jedynie wyprzedzanie trzeba sobie darować. Jednak radocha w oczach początkującej motocyklistki jest tego warta!
W ubiegły weekend byłam u rodziców i postanowiłam wracać do domu okrężną drogą przez Nową Rudę, Bielawę i Zagórze Śl.
fbt
jhdr_soft
jhdr_soft
jhdr_soft
To moje drugie podejście do Zagórza w niedzielę, ponieważ poprzednim razem były takie tłumy, że nie było gdzie motocykli postawić, a i przejechać było trudno. Nie dziwię się, bo złota jesień nad zaporą zwala z nóg!
Teraz też próbowałam podjechać i zrobić zdjęcia, ale bezskutecznie. Minęłam się z moją ekipą (wyżej wymienioną + Tomek) i dojechałam do korka. Andrzej zawrócił, żeby mi powiedzieć, że nie ma sensu tam jechać, bo droga jest zatarasowana przez samochody w obie strony! Jak już wpadłam na swoją ekipę, to postanowiłam z nimi kontynuować dzień. Najpierw kawa na stacji i pogaduchy, a potem powrót przez różne, urokliwe miejsca. I nie obyło się też bez przygód, czyli były szutry i drogi polne, bo droga w remoncie hahah.
jhdr
jhdr
jhdr
jhdr
jhdr
jhdr
sdr_soft
p.s. Do zapory w Zagórzu wreszcie dotarłam, ale w tygodniu. Było cudownie, bo cicho i pusto. Jednak brakowało nieco słońca, które by rozświetliło te jesienne krajobrazy.
Wstąpiłam na kawkę do Pensjonatu Fregata – to miejsce fajny ma klimat!