Małe, jesienne spotkanie

Ciągle szaro, buro, zimno i pada, a szansa na zmianę tej sytuacji jest marna, bo prognozy pogody nie pozostawiają już złudzeń. Tym chętniej wracam do ostatniej niedzieli, kiedy pogoda była słoneczna i udało się nam wyskoczyć na motocyklach w Dolinę Baryczy. Dołączyła do nas mała ekipa z Pleszewa i koledzy z Wrocławia. Drogi oplecione żółto-czerwonymi liśćmi mnie zachwyciły, uwielbiam ten etap jesieni, szczególnie, gdy jest słoneczna pogoda. Cudowne wrażenia i pozytywna energia!

Ostatnio tylko coś nie mam weny na wymyślanie tras, bo mam wrażenie, że już wszędzie byłam. Pewnie to mylne wrażenie i trzeba po prostu lepiej szukać. Dlatego ucieszyłam się, że Tomek wymyślił coś ciekawego po trasie do zobaczenia, a i oczywiście smacznej rybki „U Bartka” nie mogło zabraknąć.

Spotkaliśmy się pod pałacykiem myśliwskim w Mojej Woli, gdzie ten sam dziadek dorabiał sobie, wpuszczając ludzi do środka. My tam byliśmy już kolejny raz, więc sensu zwiedzania nie było, ale i fajnie tak wracać, bo to urokliwa miejscówka. Koledzy z Wrocławia mieli jakieś przygody, więc pojechaliśmy dalej, na stację paliw i tam na nich poczekaliśmy.

Już w komplecie pojechaliśmy do Trzebicka, gdzie stoi mały, drewniany kościółek, wciąż otwarty, bo akurat trafiliśmy tam na chrzest. Wieża powstała już w 1600 roku, a reszta budowli z drzewa modrzewiowego pochodzi prawdopodobnie z 1672 roku.

Tomek powiedział, że po drugiej stronie ulicy są jeszcze jakieś ruiny pałacu, ale widzieliśmy tam tylko ogrodzony lasek. Emil zapuścił się wzdłuż tych krzaków i udało mu się wejść, a nawet znaleźć łatwiejsze wyjście, gdzie mnie nakierował. Ten pałac z wieżą powstał w XVII wieku, a teraz jest już ruiną, którą powoli zasiedla las.

Pojechaliśmy jeszcze na rybkę i pogaduszki, a potem powoli zbieraliśmy się do domu. To nie jest już czas na długie wypady, bo słońce zachodzi szybko, a jak tylko zajdzie to natychmiast robi się lodowato. Wróciliśmy do domu tak w sam raz, zanim to nastało. Mam nadzieję, że jeszcze będą takie ciepłe jesienne dni!