Ostatnia sobota była cudna, po deszczowym tygodniu wyszło słońce i temperatury były bardzo przyjemne. I całe szczęście, bo właśnie na ten dzień była zaplanowana wycieczka dla właścicieli Kawasaki Versys i ich kolegów (BMW GS i Suzuki VStrom też dołączyły). Plan powstał ok. 2 tygodnie temu, po tym jak miał się odbyć klubowy zlot, a nie obejmował on jednodniowej obecności. Zlot nie doszedł do skutku, a nasza wycieczka wypaliła, jak najbardziej!
Spotkaliśmy się pod Sobótką, gdzie niektórzy mieli blisko, ale byli też motocykliści z woj. opolskiego i wielkopolskiego. Razem ruszyliśmy na kręte trasy, a plan trzeba było nieco zmienić tak, żeby nie trafić na zamknięte odcinki, bo akurat wtedy rozgrywał się Rajd Świdnicki. Wszystko ogarniał Robert, który sprawdził się doskonale w roli przewodnika na poprzedniej wycieczce.
Na obiad zjedliśmy świeżego pstrąga, wprost z łowiska i ruszyliśmy dalej na kolejne zakręty. Była droga 100 zakrętów, Zieleniec, autostrada sudecka i świetna droga 384, którą nawet lepiej się wraca, niż wjeżdża. W połowie wycieczki przewodnikiem został Emil, który wraz z najszybszymi kolegami wyrwał się na prowadzenie. Ja ich goniłam, gdzieś po środku stawki i bacznie obserwowałam, czy kogoś nie gubię na tyłach.
Trasy były kręte i wymagające, to świetna szkoła jazdy – nie jechałam na maksa swoich możliwości, bo to jednak są drogi publiczne i wszystko się może wydarzyć. Plusem było to, że miałam łączność z Emilem, który uprzedzał mnie o samochodach z przeciwnej strony i innych niespodziankach, więc na tych „ślepych zakrętach” mogłam się czuć pewniej.
Mam znajomych co mówią, że wycieczka bez niespodziewanego odcina dla enduro – to nie wycieczka. No to ta była udana, bo Emil z Robertem nie dogadali się, co do przebiegu trasy i wylądowaliśmy na krętej „patatajce”. Asfalt to tam był, ale kiedyś, teraz to dziura na dziurze i dziurą poganiana. Wszyscy odetchnęli z ulgą jak już dojechaliśmy do cywilizowanej drogi.
Na koniec zaplanowane było ognisko – na Przełęczy Tąpadła jest fajne na to miejsce. Motocykle zostawiliśmy na łące, a męska część ekipy wzięła się za rozpalanie ogniska. Niestety drewno było wilgotne i konar długo nie chciał płonąć, ale Robert się nie poddawał! Warto było, bo ogień wreszcie się rozkręcił i mogliśmy upiec sobie pyszne kiełbaski.
Na koniec była mała niespodzianka, którą przygotowałam dla Iwonki i Sylwka. Oni się wygadali, że za tydzień biorą ślub i właśnie tego wieczoru wypadałoby zrobić kawalerski z panieńskim. A, że akurat byli z nami, to zrobiliśmy im mały quiz z dopasowania pary, a na koniec podpisaliśmy certyfikaty, że na żonę i męża już się nadają! „Gorzko, gorzko” też musiało być.
Ekipa się super zgrała, choć połowa wcale się nie znała. Było mnóstwo śmiechu, wspólnych tematów i genialny klimat. Już czekam na nasze kolejne wycieczki, być może uda się też z biwakowaniem.
p.s. Dotarły do nas nowe dzioby do Versysów, które powstały na bazie mojego z Tajlandii. Trudno go było zdobyć, a popękał już po pół roku użytkowania. Robert wpadł na pomysł, żeby odlać takie z formy, znalazł firmę, która się podejmie tego wyzwania i zamówił kilka sztuk dla nas i kolegów. Okazało się, że forma powieliła także te pęknięcia i niespodziewanie otrzymaliśmy dzioby lakierowane, po korekcie ich kształtu. Super, bo one prezentują się jeszcze lepiej!