Te święta były naprawdę super, bo po pierwsze – rozpoczęłam sezon, a po drugie – nie miałam czasu dużo jeść, a jest to szczególnie ważne, bo po ubraniu motocyklowych spodni w piątek wydałam okrzyk: „Ale jak to się nie zapnę?!!!!”. Ja wiem, że zimą moja aktywność fizyczna ogranicza się do klawiatury, ale żeby, aż taka kara za to była? 🙂
Jak czytacie mojego bloga, to wiecie, że u mnie bardzo często „potrzeba jest matką wynalazku” i w ten oto sposób wymyśliłam elastyczny guzik! (na foto) Na szczęście była to jakaś jednodniowa niedyspozycja brzuszna, albo spodnie się rozciągnęły, bo w kolejne dni już udawało mi się zapiąć, ufff 😉 . Może być też tak, że motocykl w cudowny sposób spala kalorie – i tego planuję się trzymać w tym sezonie!
Do Kotliny Kłodzkiej na święta wyruszyłam w piątek, a było ok. 9 stopni w mieście i 7 na miejscu. Poubierałam się na cebulkę, ale kask wzięłam letni, bo jednak duża szyba to jest to, czego potrzebuję najbardziej, nawet jak mi zęby po jej drugiej stronie szczękają 😉 . Rękawice, które dostałam w prezencie okazały się być całkiem ciepłe, a nowe buty zupełnie odwrotnie, ale na szczęście przystanek miałam u Magdy i Andrzeja, którzy poratowali mnie dodatkowymi skarpetkami yyyy bambusowymi 😉 i pasem nerkowym (bo zapomniałam).
Nie dało się jechać więcej, niż 90 km/h, bo groziło to wychłodzeniem organizmu na amen. Niestety olej mi nadal cieknie i pewnie muszę wrócić do serwisu. Wielkim plusem zimowej naprawy jest to, że Pomidor na wietrze jest o wiele bardziej stabilny, więc to tylne łożysko było odpowiedzialne za to „pływanie” motocykla podczas wiatru.
Do moich obowiązków świątecznych należy wyprawa ze święconką i to zwykle jedyna okazja w roku, żeby mnie ksiądz zobaczył i nawet poświęcił przed sezonem. Jak wyjechałam to padało co chwilę, a po wyjściu z kościoła klimat zmienił się na wiosenny i bajecznie słoneczny, a to wszystko w kwadrans! Może jak zacznę chodzić częściej do „Bozi” – to w sezonie lepsza pogoda będzie? Muszę to przemyśleć 😉 .
W pierwszy dzień świąt załapałam się jedynie na śniadanie, potem była ponad 100-kilometrowa traska z Emilem na litrowym Kawasaki, żeby popołudniu wpaść na imprezę pod Brzegiem Dolnym. Starałam się jechać te 110 km/h na trasie, żeby Emil nie zasnął, ale w sumie nie marudził za bardzo, bo czego się nie robi dla… mnie 😉 . Potem to bolała mnie głowa, bo wpadłam na cudowny pomysł picia wina i ajerkoniaku na zmianę 😉 .
Drugi dzień świąt to dopiero był wyjątkowy! Nastał wreszcie ten moment, a w szczególności pogoda, by nagrać kolejne sceny do filmu dokumentalnego „Pasja na 2 kołach”, w którym z Pomidorem także gramy. Z reżyserem byliśmy umówieni przed 13 na małe kręcenie scen z jazdy, a potem o 14 zaproszeni przez nas motocykliści, także mogli zaprezentować się przed kamerami. Pojawiło się ok. 30 motocyklistów, z czego jakieś 90 % to „gęby”, które znam i bardzo lubię 😉 . Fajnie tak pogadać, pośmiać się i powspominać po zimowej przerwie, a przy okazji zrobić wielką paradę po okolicy, żeby materiał filmowy powstał.
To był super dzień i choć teraz zajebiście boli mnie operowany bark (chyba zapomniał o tym, jak się kierownicę trzyma), to uśmiech nie schodzi mi z twarzy. I choć przestawili ten pierdzielony czas i jutro rano będę mordować budzik o 5 rano (choć będzie 6-ta), to wiem, że chwilę potem nadal się będę uśmiechać. Bo jest wiosna, bo znowu wsiadłam na motocykl, bo świat z perspektywy dwóch kółek jest po prostu lepszy!