Do Słupska jechałam zadowolona, bo po ostatnich, burzowych atrakcjach na polu namiotowym, wizja noclegu pod stałym dachem była miła memu sercu. Na miejscu poznaliśmy Krzyśka i Dominikę, którzy od niedawna mieszkają razem w Słupsku. Plan był taki, że lecimy razem z Krzyśkiem na wspólne zwiedzanie okolicy, a koło 18 wrócimy na obiado-kolację. A na koniec – nocne zwiedzanie Ustki.
Już na starcie w Słupsku czułam, że jestem totalnie wypompowana, a jazdę przez Słupsk ledwo przeżyłam. Koncentracja i refleks spadła mi na minimum skali, jechałam już jak automat. Zmęczenie poprzednimi dniami i mało snu w nocy – zaowocowało zawieszeniem się mojego systemu 🙂 . Po drodze zatrzymaliśmy się przy pomniku przyrody – drzewach zrośniętych górą, ale szczerze mówiąc, niewiele widziałam, a zawrócenie na drodze stało się dla mnie mega wyzwaniem! Cofnęłam się na odcinek drogi, gdzie widziałam większą przestrzeń, żeby mnie nikt nie przejechał w trakcie tego, flegmatycznego zawracania.
Zameldowałam chłopakom, że jestem flak, nienadający się do jazdy i może mnie gdzieś po drodze zostawią, a potem wracając, odbiorą. Ale nie było po trasie takiego punktu, gdzie byliby dwa razy – postanowiłam poturlać się dalej… Skupiłam się na kole Marcina T. i jechałam tak, jak on, prawie jak na holu hehe.
Pierwszym, odwiedzonym miejscem była miejscowość Kluki – wieś słowińska, gdzie stoją ładnie zachowane, stare domy w zabudowie ryglowej. Niestety mieliśmy pecha, że w poniedziałek nie było czynne muzeum, gdzie taki dom i wyposażenie można obejrzeć od środka. Krzysiek prowadził dalej, aż skończyła się droga. Przede mną jechał Marcin T. i nagle na piachu jego tylne koło zaczęło tańcować. Wyszedł z opresji, a ja stanęłam spanikowana, że sobie nie poradzę w takich warunkach na asfaltowych oponach.
Jakoś powoli, jadąc bardziej po trawie, niż piachu – przemieszczałam się do przodu. Chłopcy mi nieco odjechali, aż tu nagle obok na polu zdenerwował się byczek! Najpierw miał jakiś problem do chłopaków, ale zobaczył mnie i przyśpieszył bieg w moim kierunku! Nie wiem, jak to jest z tymi bykami i czerwonym kolorem, ale niestety mój motocykl czerwony jest! Zamarłam! Nie wiedziałam co robić, to wszystko wydawało mi się takie nierealne i mało prawdopodobne, jak sen (pewnie z tego zmęczenia). Zdrowy rozsądek nakazywał porzucić motocykl i wiać. Miałam wielkie szczęście, że z domu na tym pustkowiu wyjechał w tym momencie samochód, byk rozproszył swoją uwagę i skręcił na podwórko. Ufffffff!
Jeszcze z kilometr trudnej drogi i dotarliśmy na platformę widokową na jezioro Łebsko i ruchome wydmy po drugiej jego stronie. Jezioro było olbrzymie i pięknie się prezentowało, wraz z drewnianym pomostem. Pogoda dopisywała, więc trochę sobie tam odpoczęłam, dotleniłam się i samopoczucie mi się poprawiło.
Kolejnym punktem był klif, na który można wjechać motocyklem. Można – nie znaczy, że to zrobiłam. Puściłam chłopaków samych, jak zobaczyłam tą piaskownicę do pokonania. Nie czułam się tego dnia gotowa na wyzwania. Potem Krzysiek musiał nas opuścić, bo sprzedaje swój motocykl i akurat klient na niego czekał w Słupsku. Zostawił nam namiary na Dolinę Charlotty – ostatni punkt programu zwiedzania i odjechał.
Ruszyliśmy, dojechaliśmy do krzyżówki i zagadka – jedna nawigacja pokazywała, że do tego miejsca jedzie się w prawo, a druga, że w lewo! Po dyskusji polecieliśmy na prawo, a pani zapytana po drodze o kierunek pokazała zupełnie gdzie indziej hehe, więc pojechaliśmy po prostu przed siebie! Trafiliśmy do Ustki 🙂 .
Marcin B. poprowadził nas do ładnej części portowej, a potem popędziliśmy nakierowani przez tubylca w jakieś tajemne miejsce, gdzie ponoć można zjechać na samą plażę. Dróżka nie wyglądała zachęcająco, a zapytani o możliwość zjazdu inni tubylcy wykluczali swoje odpowiedzi wzajemnie. Jeden mówił, że spoko – można wjechać, a drugi, że droga niebezpieczna i motocyklem lepiej się tam nie pchać. Chłopcy postanowili to sami sprawdzić, a ja postanowiłam tego nie robić 🙂 .
Nie było ich dłuższy czas, ciemność już na tym pustkowiu zaczęła mnie łapać, aż wreszcie usłyszałam ich silniki. Przeżyli! 🙂 I nawet zadowoleni byli z sesji foto przy samym morzu. Zawracając mało orła nie wywinęłam na tym piachu!
Jak orzeł, to ja się mogę wzbijać ponad rzeczywistość, ale wywijanie orła na motocyklu – nieco mniej mnie interesuje! 🙂 Co się zmieniło w moim życiu po wypadku? Staram się, nie przyciągać do siebie możliwości wywrócenia się 😉 . Ot, taka trauma powywrotkowa!
Wróciliśmy wreszcie do Słupska i nie muszę mówić, że nie była wcale żadna 18-sta. Dominika zaserwowała nam pyszny obiadek, tfu kolację, a ja już marzyłam jedynie o prysznicu i spaniu, bo to był dłuuuuuugi dzień. Krzysiek i Marcin B. jeszcze się nie najeździli, więc skoczyli na nocną rundkę po mieście.
Jak wrócili, to jeszcze były nocne pogaduchy przy flaszce i ani się obejrzałam, a zegar wskazywał jakoś po pierwszej. Siedzę w łazience, a tu dzwonek do drzwi. A jak wyszłam to panowało dziwne poruszenie, bo się okazało, że odwiedzili nas…. policjanci! Sąsiedzi zgłosili zakłócanie ciszy nocnej. Byliśmy lekko zszokowani, bo telewizor chodził cichutko, rozmawialiśmy normalnym, spokojnym tonem, a tu takie atrakcje!
Potem zasnęłam wreszcie, a raczej film mi się urwał! 🙂 Na szczęście spać następnego dnia mogliśmy do woli…
p.s. Serdecznie dziękujemy Krzyśkowi i Dominice za przyjęcie w swoje progi i uatrakcyjnienie naszej wyprawy! 🙂 Sąsiadom też (już) dziękujemy! 🙂