Ciąg dalszy…
I nadszedł dzień ślubu, oczywiście poprzedzony codziennym śledzeniem prognoz pogody. Chcieliśmy, żeby ślub był motocyklowy, więc ulewny deszcz mógłby wszystko zepsuć. A nawet nie mieliśmy żadnego planu B na złą pogodę, jedynie kombinezony przeciwdeszczowe w ostateczności. Na szczęście deszcze, które w tygodniu uprzykrzały życie, wraz z weekendem odeszły w niepamięć i zaczęły się te upały, co trwają do dnia dzisiejszego.
Wyjechaliśmy na spokojnie, żeby być przed czasem. Musieliśmy jeszcze odebrać pozwolenia na wjazd dwóch motocykli na rynek (niestety na więcej pojazdów nie przyznają) oraz wiedziałam, że po podróży będę chciała poprawić ślubny makijaż. Stres towarzyszył mi cały czas i choć starałam się zachować spokój, to nawet ręce mi się trzęsły. To przecież wyjątkowy dzień w życiu i ciągle człowiek myśli, jak to wszystko wyjdzie?
Okazało się, że wszystko szło zgodnie z planem, my dojechaliśmy dużo przed czasem, goście też dojechali, tylko nie było moich rodziców. Brat zadzwonił z trasy, że złapali kapcia i będą na styk albo spóźnieni. Rozpoczęliśmy procedury ślubne, ale udało się wyprosić 15 minutowe opóźnienie samej ceremonii. Już po 10 minutach moja rodzina była w komplecie i mogliśmy rozpoczynać.
Całe szczęście, że na ślubach mówi się zdania powoli i po kawałku, bo Wam powiem, że z tego stresu to nie pamiętam, co mówiłam, ale się nie pomyliłam hahahah. Pani Beata – Zastępca Kierownika USC bardzo ładnie przeprowadziła całą ceremonię ślubu, aż na koniec nie mogłam powstrzymać kilku łez (uff makijaż to wytrzymał). Sala Ślubów w Bolesławcu ma piękne sklepienia, a obok na tle historycznych portretów mogliśmy jeszcze zrobić zdjęcia pamiątkowe.
Na zewnątrz czekali na nas motocyklowi przyjaciele z podniesionymi w górę kaskami i kilo ryżu na szczęście 😉 . Potem wsiedliśmy na motocykle, żeby objechać ratusz, ponieważ z drugiej strony rynku, w restauracji, zamówiliśmy dla wszystkich uroczysty obiad. Było bardzo gorąco, jechaliśmy 10km/h i okazja wyjątkowa, więc wybaczcie brak pełnego ubioru motocyklowego haha. Nie ominęło nas też zbieranie pieniążków na nową drogę życia i to w rękawiczkach motocyklowych!
Po obiedzie i deserze połowa gości odjechała do domów, a na gości motocyklowych czekała jeszcze 200-kilometrowa wycieczka z nami nad jezioro Głębokie. Tam, w domku nad jeziorem, odbyła się druga część „wesela” i razem z oczepinami, choć niewiele z tego pamiętamy 🙂 . O 5 rano jeden z gości wyskoczył na kąpiel w jeziorze, a że potem nie miał z kim gadać, to poszedł znowu spać.
A w ramach poprawin wyskoczyliśmy na lody do Międzyrzecza i stamtąd nasi goście ruszyli w stronę Wrocławia. My zostaliśmy jeszcze kilka dni nad jeziorem. Oczywiście nie było to plażowanie, tylko szukanie pretekstu do motocyklowych wycieczek, ale o tym w kolejnych wpisach.