Autostrada Sudecka i Czechy

Do pełni szczęścia w tym sezonie brakowało mi jednego celu – zaliczenia autostrady sudeckiej. Dużo o niej słyszałam, coś poczytałam i postanowiłam wybrać się tam, wykorzystując ostatni chyba, ciepły weekend. Dałam tez info na Grupowych Wypadach Motocyklowych z określeniem celu i przewidywanych prędkości, co zaskutkowało zebraniem fajnej ekipy 6 maszyn.

Bardzo się ucieszyłam, że jedzie z nami Tomek, który najbardziej jest obeznany z tamtą okolicą, więc nie musieliśmy jechać w ciemno. Dzięki temu też, połączyliśmy autostradę z drogami czeskimi, aby ominąć najbardziej zniszczony jej kawałek i ominęliśmy prace remontowe, i światła na ósemce. Niestety maszynę Tomka zgruzowała jakaś kobieta, więc pożyczył na ten dzień od żony malutką Hondę CG125.

IMG_20151004_122315Nasza kolumna wyglądała dość zabawnie: pierwszy jechał Tomek na 125, potem Marcin na skuterze (Suzuki Burgman na dotarciu), ja na 650, kolejny Marcin na 750, potem już tylko litry 🙂 . Czyli, jeszcze jeden Marcin na V-Strom i Emil na sportowym Kawasaki, co wyglądał, jak przez pomyłkę do nas doklejony 🙂 . Snuję teorię, że Marcin to najbardziej popularne, motocyklowe imię męskie. Z nami jechało trzech, a w sumie od początku roku poznałam już 9-ciu!

Tomek pokazał, że „mały, ale wariat”, bo na wąskiej, i krętej drodze do Zieleńca ledwo go doganiałam. Ślepych zakrętów sporo, więc nie ryzykowałam zbyt szybką jazdą. Potem tempo nieco zmalało i już równo z chłopakami latałam. Szczerze mówiąc, to od tych zakrętów momentami kręciło się w głowie, albo błędnik świrował, a na wysokościach uszy się przytykały.

Jednak frajda była niesamowita, a zdobyte w tym roku doświadczenie pozwoliło mi na większe poczucie pewności na motocyklu, mimo trudnej technicznie trasy. Szczególnie, że drogi wyludnione, nawierzchnia czysta i pogoda wyśmienita. Widoki momentami powalały: piękne doliny, ściany (zielonych jeszcze) lasów, przepaście, strumienie, jeziorka. Uwielbiam takie trasy!

Przez kilkanaście kilometrów mieliśmy patelnię za patelnią (czeska droga 311), ciężko u nas znaleźć takie trasy! Robiliśmy krótkie postoje, a Tomek zawiózł nas jeszcze do klasztoru na szczycie góry w miejscowości Králíky i nieco niżej zostaliśmy na obiadek. Mieliśmy w tym dużo szczęścia, bo byliśmy pierwszymi gośćmi obiadowymi, a chwilę potem był tam prawdziwy nalot, także motocyklistów. Knajpa miała ciekawy, myśliwski klimat, ale większość z nas postawiło na rybę, a nie rosół z jelenia 😉 .

Powrotna trasa z Międzylesia dość szybko zleciała. Emil na końcu tańczył krakowiaka (trzymał jedną rękę na bioderku – to figura charakterystyczna dla nudzącego się „litra” hehe), ale wcale nie narzekał, bo wycieczka mu się podobała i ekipa też się nam zgrała. Na ostatnim CPN-ie zagadałam gościa na R1-nce tankującego obok, to do nas podjechał i sympatycznie pogadaliśmy. To jest w naszym, motocyklowym środowisku fajne, że nie ważne kim jesteś, na czym jeździsz, a temat motocyklowy zawsze klei.

Fotki od Emila:

Dzięki chłopaki za super wypad!

P.s. Mam nowy uchwyt nawigacji – kupiłam sam pokrowiec, bo był tani. Niestety komplet uchwytów kosztował już ponad 200 zł!!! Nie chciałam jej mieć na kierownicy, bo u mnie mocno trzeba schylać głowę, więc kupiłam uchwyt do… zagłówka w samochodzie za 36 zł 😉 . Efekt montażu widać na foto:

…i czeska biedronka na szczęście 😉