Plażing przy Jeziorze Solińskim i Mała Pętla Bieszczadzka

Pora kontynuować bieszczadzką opowieść wakacyjną…
Poranek w Bieszczadach przywitał nas piękną pogodą, jednak prognozy na kolejne dni nie były już tak kolorowe. Postanowiliśmy, że tuż po śniadaniu pojedziemy nad Jezioro Solińskie. Marcin z Myczkowianki nakierował nas na bardziej odludne miejsce, bo niestety turystycznie jest to teren mocno oblegany. Aby się dostać na tą plażę musieliśmy pokonać dosyć stromą skarpę. Ale było warto, bo na początku było tam tylko parę osób, a w szczycie może z 15-stu plażowiczów.

Nie jestem fanem wody o nieznanej głębokości, a może fanem wody wcale nie jestem hehe (choć była przepiękna i czysta), więc wykorzystałam ten czas na łapanie opalenizny. Odkąd jestem motocyklistką to całe lato chodzę blada! Jakoś trudno jest opalić nogi w motocyklowych spodniach 🙂 . Przez chwilę ekipa wpadła na pomysł, by mnie zatopić, ale na szczęście im przeszło i skończyło się na małym spacerku w wodzie.

I tak na nic była ta orzeźwiająca kąpiel, jak potem przy 35 stopniach Celsjusza trzeba było się wspiąć z powrotem na parking i poubierać w motocyklowe ciuchy. Na ochłodę był prysznic i pyszne, ręcznie robione pierogi z jagodami na obiad. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze na Soliński deptak i zaporę. Jednak tam już było dosyć tłumnie, a na straganach miejscowe wyroby mieszały się z totalną chińszczyzną.

Jak ruch obiadowy nieco zelżał, to Marcin mógł się nieco wyrwać z pracy i pokazać nam bieszczadzkie trasy motocyklowe. Już jadąc do Myczkowianki i Soliny – zakręty były fantastyczne, jednak nie przypuszczałam, że bieszczadzkie drogi mogą być jeszcze bardziej pokręcone!

Wyobraźcie sobie, że składacie się w zakręt, który wygląda na 180 stopni, jedziecie, jedziecie, a on się wcale nie kończy! Macie już wrażenie, że zatoczyliście koło, a dopiero wtedy droga się prostuje. Niesamowite zaskoczenie i fantastyczne uczucie! Było tak ze 3 razy i mnóstwo innych zakrętów, i ich sekwencji. Na postoju każdy z nas się cieszył, jak głupi do sera! To plac zabaw dla motocyklistów! 🙂 Przy czym asfalcik równy, czyściutki i przyczepny.

W tamtym momencie zakochałam się w Bieszczadach na amen! Marcin zawiózł nas także do kultowej Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej, gdzie przywitała nas jej właścicielka. I tuż przed zmrokiem wróciliśmy do Myczkowianki.

CDN