Pogoda w kratkę, ale frajda jest!

20160713_094833Środowy poranek jak zwykle zaczęliśmy od śniadanka na ogródku, połączonego z planowaniem na mapie kolejnych wojaży. Po pierwszej porcji zakrętów chciało się więcej i więcej! W planach pozostała Wielka Pętla Bieszczadzka i Góra Szybowcowa. W międzyczasie ustawiliśmy „instalację” z motocykli pod Myczkowianką.

Jednak koło 10-tej zaczęły do nas dobiegać niepokojące odgłosy grzmotów i z jednej strony nieba było już całkiem ciemno. Nikt z nas nie odważył się wyjechać, dopóki nie mieliśmy pewności, że chmury przemieszczają się w bok, a nie do nas. Wtedy pokręciliśmy się po okolicy, a następnie ruszyliśmy na cypelek jeziora w Jaworze. Zakręty znów były fajowe i widoki powalające. W połowie trasy okazało się jednak, że na rozstaju dróg zgubiliśmy Magdę, która została nieco w tyle. A potem tak jej szukaliśmy, że pojechaliśmy do tego Jawora, żeby się przekonać, że jej tam jednak nie ma 🙂 .

20160713_114104Jak już się odnaleźliśmy, okazało się, że Magda przypadkiem uszkodziła sobie oko rzepem z rękawa kurtki. Nie mogła dalej prowadzić i potrzebowała medycznej pomocy. Ustaliliśmy, że będziemy wracać w kilku turach, tak, żeby Magda została pasażerką, a jednocześnie wszystkie motocykle wróciły do bazy. Zadanie utrudniały nam nieco powracające co chwilę ulewy, jednak większość z nich przeczekaliśmy pod daszkiem na parkingu pola namiotowego. Historia z okiem skończyła się na pogotowiu, następnie u okulisty, a po podaniu leków wszystko się lepiej goiło. Po kilku dniach leczenia Magda mogła wrócić na motocykl.

20160713_144130Mimo powracających opadów długo nie usiedziałam na tyłku i popołudniu znów znaleźliśmy pretekst, by trochę pojeździć – wybraliśmy się na zakupy do Biedronki w Lesku. Oczywiście i tam złapała nas wielka ulewa, ale i ją przeczekaliśmy pod daszkiem na parkingu sklepu. Nocą burze wciąż i wciąż wracały, źle mi się spało, bo echo po górach tak niesie, że aż ciarki przechodzą…

Kolejny dzień w Bieszczadach znów stanął pod pogodowym znakiem zapytania. Po śniadaniu stwierdziliśmy, że przejdziemy się pieszo po okolicy. Marcin nakierował nas na małą traskę po zaporze, następnie schodami w lesie do kapliczki, potem na drogę krzyżową, gdzie po X stacji miała być tajemnicza dróżka, która doprowadzi nas do rzeki San. Nie zgubiliśmy się, a pierwsze deszcze w lesie nie zrobiły na nas żadnego wrażenia. Gorzej było po wyjściu na pola, gdzie ulewa dopiero się rozkręciła! Miałam kurtkę-wiatrówkę na głowę, ale letnie adidasy chlupały wodą wesoło 🙂 .

Jak dotarliśmy do tego Sanu, to okazało się, że trzeba przez niego się też przedostać, a niektóre kamienie są całkiem przykryte wodą. W sumie czy woda z rzeki, czy ta, co już w butach była – no co za różnica? No kolosalna 🙂 . Woda z rzeki była wściekle lodowata! (choć na szczęście płytka) Dobrze, że do Myczkowianki było już niedaleko. Mogłam się wygrzać pod prysznicem i założyć ciepłe skarpety.

Popołudniu oczywiście znów mnie nosiło, bo zostały już tylko 24 godziny naszego, planowanego pobytu w Bieszczadach, a został olbrzymi niedosyt, tych wszystkich dróg i zakrętów, co jeszcze są nie objechane. Czy pogoda pozwoliła nam na więcej? O tym w kolejnej części moich wakacyjnych wspomnień 🙂 .