W poniedziałek postanowiliśmy teleportować się nieco do średniowiecza 🙂 . Legnickie Pole miało się zamienić w średniowieczną osadę, a polana nieco dalej w pole bitwy. Andrzej z Asią pojechali tam wcześniej, a ja i Magda miałyśmy dołączyć po obiedzie.
Magda wytyczyła fajną trasę bocznymi drogami i małymi wioseczkami. Pogoda była piękna,a ta wiosna w pełni – po prostu zachwyca! Szkoda tylko, że nie wszyscy potrafią to dostrzec, a większość ludzi w wolny dzień wybiera po prostu sklepy i fast food’y. Wielkie było moje zdziwienie, gdy jadąc na Bielany w sznurze aut, nagle zostałam na drodze sama, bo wszyscy skręcili w stronę galerii handlowych!
Na miejscu zastaliśmy świetną muzykę (gitara i skrzypce – normalnie ciary!) i wiele punktów z prezentacją średniowiecznych rzemiosł. Oczywiście wszystko z pełnym odwzorowaniem – zobaczcie sami (fot. Andrzej Turczyn):
Generalnie ja tam misję miałam prostą – pojechałam zdobyć dowód na to, że księciunio na białym koniu istnieje 🙂 Prawie mi się udało, choć koń był łaciaty jakiś i nerwus straszny, a księciunio był z oddziału Mongołów:
Ale w tych czasach nie ma co wybrzydzać! hehe
Księciunio mnie zachęcał, bym podeszła bliżej tego „co mu stoi” 🙂 , jednak konik łypiąc na mnie złowrogo okiem i odwracając się do mnie zadem – pokazał, co o tym pomyśle sądzi! Tak czy siak – misja wykonana 🙂 .
Kolejnym punktem programu miała być parada na miejsce bitwy i sama rekonstrukcja Bitwy pod Legnicą. Z Magdą poszłyśmy po motocykle i wjechałyśmy w sam środek tej parady, gdzie był straszny chaos. Ludzie ze średniowiecza, pomieszani ze współczesnymi, z samochodami i motocyklami. Jechać dało się jedynie na jedynce, operując sprzęgłem i co chwilę podpierając się stopami. Do tego oczy trzeba było mieć dookoła głowy, bo niektórzy bardziej wyrywni w tej jeździe byli. Niezbyt przyjemne to było…
Bitwa miała rozegrać się na łące, obok była fajna skarpa, która stała się taką, naturalną trybuną dla tłumów ludzi. O bitwie opowiadał lektor, a oddziały wojsk miały odgrywać do tego sceny. No właśnie… miały… Po pierwsze było ich wszystkich bardzo mało, po drugie nie do końca oddawali ten klimat bitwy i np. branie w niewolę wyglądało, jak rozmowy na łące z dziewczętami. Skupić się na tym monologu było nieco ciężko, szczególnie, jak się fanem historii nie jest (ale dzieci też się nudziły).
Zapamiętałam jedynie, że w bitwie użyto jakiś dziwnych gazów odurzających (wydobywających się z głowy nabitej na pal czy jakoś 🙂 ) a na koniec, żeby zliczyć ofiary po stronie wroga, obcinano im po jednym uchu i uzbierało się tych uszu 9 wozów. Historykiem to ja nie zostanę 🙂 .
Podrzucam kilka zdjęć, nieco z krzaków 🙂
I drugą galerię, gościnnie od Wojtas Moto Explorer.pl:
Wymęczeni słońcem, które świeciło prosto w twarz przez całe przedstawienie, wpakowaliśmy się centralnie w gigantyczny korek. Zjechaliśmy na pobocze na kwadrans i zjechaliśmy dopiero, jak cokolwiek się w tym korku ruszało. Noc spędziliśmy w Chojnowie i we wtorek wróciliśmy spokojnie do Wrocławia. Pogoda była mocno niepewna, ale zmoczyło nas dopiero na Mokronosie (nazwa przecież zobowiązuje), a rozpadało się na serio wieczorem, jak wracałam z parkingu. Długi weekend zakończyliśmy przepysznymi, domowymi goframi 🙂 . Takie życie ma smak!