W sobotę postanowiliśmy wybrać się na II Festiwal Balonów w Krzyżowej. Nigdy nie widziałam balonów z koszami na żywo i bardzo mnie interesowało, jak duże są w rzeczywistości. Na wycieczkę wybraliśmy się w sprawdzonej ekipie, jednak nastąpiła zmiana planów i powstał mały dyskomfort. Czołówka grupy jechała zdecydowanie szybciej, tył wolniej, a ja gdzieś po środku, kontrolując przód i tył.
W połowie trasy postanowiliśmy jednak podzielić się na dwie grupy i to było najlepsze wyjście. Każdy jechał swoim tempem i swoimi ścieżkami. A to ważne w jeździe grupowej, żeby po pierwsze być wyrozumiałym dla każdego w grupie, a po drugie – dobrać się pod kątem tempa jazdy. Nie ma nic gorszego, niż jazda w stresie i pogoni za czołówką grupy – takie wycieczki nie są wtedy żadną przyjemnością.
Po zażegnaniu nerwowej atmosfery dotarliśmy do celu. Na dziedzińcu w Krzyżowej było sporo atrakcji dla dzieci, nieco gastronomii i koncerty. Po obejściu terenu nigdzie nie zauważyliśmy rozkładających się balonów (jeden na łące był) i mimo, że minęła godzina planowanego startu – nadal nic się nie działo. Na miejscu dołączyła do nas Justyna, trochę pospacerowaliśmy, posiedzieliśmy i wreszcie na dziedziniec wjechał pierwszy balon.
I powiem Wam, że był przeolbrzymi! Kilka osób pracowało nad tym, by go utrzymać w ryzach podczas napełniania ciepłym powietrzem. A on rósł i rósł, czasami spadać chciał na ludzi po prawej, albo lewej – ale doświadczeni (yyyy nie wiem jak się oni nazywają) baloniarze (??) w odpowiednim momencie dawali ognia i balon łapał pion. Potem chwila grozy, jak koszyk przesuwał się to na lewo, to na prawo tuż nad ziemią i w końcu uniósł się!
Dość szybko odleciał w stronę słońca, potem był tylko mniejszy i mniejszy… Super widowisko i chociaż raz w życiu trzeba coś takiego zobaczyć! Czy odważyłabym się polecieć? Raczej nie 🙂 Chyba, że z jakąś bardzo, bardzo doświadczoną ekipą.
Galeria Andrzeja Turczyna:
Na miejsce startu podstawiano kolejny balon, a ja postanowiłam powoli wracać do domu rodziców (gdzie miałam spędzić niedzielę), bo po zachodzie słońca robiło się bardzo zimno. Policja pokierowała mnie jakimś objazdem i musiałam odpalić nawigację w telefonie, żeby obczaić, gdzie mam dalej jechać. Robiło się coraz zimniej, jednak widoki wszystko osłodziły – wszędzie, ponad łąkami, ponad lasami, wioskami i nad drogą wznosiły się kolorowe balony! Te blisko były duże i wyraziste, te nad górami były jedynie kolorowymi punktami. Zachwycałam się tym widokiem i próbowałam sobie wyobrazić – czy będąc tam na górze, czułabym przestrzeń większą i wolność większą, niż na motocyklu?
p.s. przez moment rozważałam, żeby wrócić tam o 6 rano na loty poranne, jednak tak zmarzł mi tyłek w drodze powrotnej, że wybrałam spanie w ciepełku do 9-tej 🙂 .