W ostatnim wpisie pisałam, że motocykl zawiozłam na zimowanie. Jaaaaakie zimowanie?? haha W weekend było 11 stopni i słońce, więc grzechem by było jeszcze nie pojeździć. Na szczęście Artek nie widział problemu, by wytargać motocykle z jego garażu i sam wyraził chęć przejechania się.
Od rana jednak nic się nie składało…. Magda z Andrzejem zrezygnowali z wyjazdu w ostatniej chwili, a Artek słabo się czuł po piątkowej imprezie. Zostałam sama, więc zamiast kręcić się w kółko pod Wrocławiem, pojechałam do rodziców w Kotlinie Kłodzkiej. Wychodząc z bloku zgubiłam pas nerkowy, wskutek tego komfort jazdy miałam nieco słaby… Połowa drogi była słoneczna i ciepła, ale im bliżej kotliny, tym bardziej palce rąk i nóg mi przymarzały, i po nerkach nieco ciągnęło. Jak wpadłam do domu to termofor odpaliłam na nerki, a stopy wywaliłam na kaloryfer. Uff, da się żyć!
Jednak frajda z jazdy naprawionym Pomidorem była wielka, ma teraz ładniejszy dźwięk i fajnie się wkręca. Starałam się mieć na uwadze mokry asfalt w zacienionych miejscach i ryzyko wpadnięcia w zgniłe liście, jednak, gdy droga była sucha i z dobrą widocznością zakrętów, to rumakowałam żwawo z uśmiechem na twarzy! 🙂
Miałam też raz do czynienia z klasyczną sytuacją „nie wiem, skąd się wziął ten motocykl”. Wjechałam do Strzelina, jadę główną, a z prawej stoi samochodem kobieta. Patrzy w moją stronę, aaaaale wcale nie patrzy na mnie! Normalnie jakbym była przeźroczysta! Skupiła wzrok jedynie na samochodzie za mną! Przeczuwając, że coś mi zaraz wywinie, zaczęłam hamować. I całe szczęście! Kobieta, jak gdyby nigdy nic, przecięła mi drogę. Zbliżałam się coraz bardziej, a ona w ostatniej chwili odwróciła głowę i zdziwionym wzrokiem „mówi” – skąd się wziął ten motocykl? Nosz k…. wylądował! 🙂 Jeżdżąc motocyklem, niestety musimy myśleć za innych użytkowników drogi. Być może odzwyczaili się już od wypatrywania jednośladów, więc na każdej krzyżówce zachowywałam dużo większą ostrożność, widząc samochód czekający na włączenie się do ruchu.
Niedziela była równie piękna, więc z rana umyłam ładnie Pomidora, a po obiedzie ruszyłam w drogę powrotną. Tym razem start był znacznie zimniejszy, a im bliżej Wrocławia, tym cieplej. U Magdy załapałam się na tort urodzinowy jej córki, a wieczorem z Andrzejem mieliśmy odstawić motocykle, znowu na zimowanie 🙂 . No i ponownie wszystko było nie tak! Motocykl Andrzeja nie odpalił wcale, a wieczorem zauważyliśmy w moim Pomidorze, że rury wydechowe grzeją się mu do czerwoności i jeszcze przepaliła się pozycyjna żarówka z tyłu.
Pozytywnym zwieńczeniem dnia było to, że wracając do domu ujrzałam swój pas nerkowy, przewieszony przez kogoś na ogrodzeniu pod blokiem. Nie wiem, czy to ludzka życzliwość, czy po prostu jest to taka rzecz, która nikomu się przez 2 dni nie przydała 😉 .
p.s. Święta też będą ciepłe, ale mam sporo jeżdżenia i bagaży, więc jednak postawię na wygodę samochodu. I już wiem, dlaczego pod choinką nie mam nadal motocykla – mam za wąski komin!
Bawcie się dobrze podczas świąt! Buziaki!