GSMP Sienna

IMG_20150607_164517W niedzielę tradycyjnie wybrałam się na Górskie Sam. Mistrzostwa Polski w Siennej. Miała być spora ekipa i piknik na łące, ale tak się wykruszyła, że pojechałam tylko ja i Andrzej. Zwykle jeździłam tam bocznymi drogami, ale po przeprawie kilometrowej tego weekendu, już żadna główna droga nie jest mi straszna!

Potem była boska droga w Idzikowie (trzeba koniecznie w przyszłości przejechać się tą całą trasą wyścigu), asfalt idealnie gładki, wąski i kręty. Zerkam w lusterko, widzę Andrzeja i myślę – na bank ma „banana” na twarzy! I faktycznie, jak dojechaliśmy to Andrzej był w siódmym niebie, że TAKIMI zakrętami pomykał. Nie było moich ulubionych policjantów na motocyklach, tylko tacy zwykli – to nie pozwolili nam stanąć najbliżej trasy. Mieliśmy kawałek dalej do pieszej „wspinaczki” na trasę, a po drodze poznaliśmy jakiegoś, tamtejszego motocyklistę i sobie sympatycznie pogadaliśmy.

Galeria Andrzeja Turczyna:

Dojechaliśmy na styk, bo już po drodze na szczyt uciekły nam dwa samochody. Ale podjazdy są dwa, więc było co oglądać. Najpierw rozłożyliśmy się na łączce, gdzie było kupę śmiechu, bo Andrzej miał śliską matę do siedzenia, a ja przebrałam się w cienkie i równe śliskie spodenki, co w połączeniu z nachyleniem łąki – zrobiło niezłą zjeżdżalnię 🙂 .

Na drugi przejazd przeszliśmy na ostry zakręt w lesie, gdzie wcześniej się ktoś nie zmieścił. Jestem tam praktycznie każdego roku i to nie był najbardziej widowiskowy wyścig, ale potrzebowałam takiego pobudzenia moich motorowych zmysłów. Mniejszy ubaw mieliśmy, jak trzeba było znowu wdrapać się się na górę hehe.

Trasa powrotna to te same winkle, ale kilka z górki i uprzedziłam Andrzeja, że będę panikować… No i zauważył, że stopa z górki nadużywam, czyli: „aaaaa za szybko, za szybko, nie zmieszczę się, oooo już dobrze, a może nie, aaaaa za szybko – zahamuję jeszcze raz”, a potem składam się w te 180 stopni i muszę gazu dodać, bo za wolno, oj za wolno! Takie blond dylematy w panice. Cóż ja poradzę, że zakręt z górki jest dziełem szatana! 🙂

Trasa z Bystrzycy była zawalona samochodami (powrót z długiego weekendu) i wielu kierowców nazbyt niebezpiecznie wyprzedzało. Postanowiłam nie wracać ósemką, tylko przewieź Andrzeja przez szczyt lasu i Wojciechowice, które są nieco do Idzikowa podobne. Także znów Andrzej był „uhahany”. Zjedliśmy obiad u mnie w domu, a Andrzej rekordową ilość pierogów mojej mamy, bo niestety nie da się im oprzeć! I jeszcze w planie mieliśmy odwiedzenie kolegi-motocyklisty w pracy, a może bardziej Mariusz chciał pokazać Andrzejowi swoje zabawki strażackie: sikawki, wozy drabiniaste i takie tam 🙂 . Nawet z takim wozem zrobiliśmy sobie motocyklową sesję foto:

Powrotna droga była już prawie po nocy, ósemka się rozluźniła w kierunku Wrocławia, jednak w przeciwnym jechało bardzo dużo tirów. Jechało mi się bardzo źle, bo każdy zakręt w lewo był utrudniony oślepiającym światłem tych wszystkich samochodów. Andrzej ma stonowane tempo to bardzo dobrze nam się razem jechało.

W02_3801Ręka padła, tzn. po tych prawie 500 km w weekend opadła z sił. Jechałam normalnie, jednak czułam, że nie mogę nawet na moment zmienić jej położenia, bo jest bolesna. Dojechałam do Wrocławia na oparach sił, bardzo zmęczona. Po drodze Magda nas przygarnęła na herbatę i lody. Razem z Andrzejem zaproponowali, że mnie autem odwiozą do domu, i Pomidora do garażu odstawią. Także miałam komfort jazdy autem i odpoczynku, tymczasem Pomidor prowadzony przez Andrzeja jechał za nami. Kto to widział, żeby po długim weekendzie musieć jeszcze odpoczywać? 😉 Warto było!