Już w połowie tygodnia z niecierpliwością przeglądałam prognozy pogody na weekend i wtedy nie były jeszcze kolorowe – pogodę zapowiadali od poniedziałku wrrrrrrr. Na szczęście im bliżej weekendu, tym bliżej była ta upragniona wiosna! W sobotę jeszcze nieco pochmurnie, ale wyciągnęłam Pomidora, żeby mu wymienić akumulator i naprawić chlapacz przy przednim błotniku, bo się urwał.
Zalanie akumulatora kwasem nie było trudne, aczkolwiek respekt do tej czynności miałam wielki… Zostawiłam go potem otwartego na godzinkę, żeby sobie pobuzował i w tym czasie dostałam zawału, jak będąc w łazience słyszę mamę, jak mówi: „ale ciężki ten akumulator”. Dawno tak szybko nie biegłam 🙂 „Uważaj!!!! tam jest kwas otwarty!”. Na szczęście żadnej tragedii nie było, mama podniosła go idealnie w pionie i nic się nie wylało uffff!
Naprawianie chlapacza polegało na skróceniu go o naderwany kawałek, zrobienie nowych otworów i przykręcenie od nowa. Jak na blondynkę przystało, pierwsza próba zakończyła się zbyt małym rozstawem otworów, więc jeden z otworków przekształcić musiałam w jajko 🙂 Ale dałam radę? No jasne! hehe
Żeby nie było kolorowo – nowy akumulator nie dał rady obudzić Pomidora ze snu zimowego i musiałam go podpiąć do prostownika na kilka godzin, więc z jazd w sobotę nic nie wyszło… W niedzielę po kilku próbach, wreszcie usłyszałam ukochany dźwięk! Szybko poleciałam się ubrać w moto ciuchy (już zapomniałam ile to roboty hehe) i pojechałam – szukać piwa czerwona Warka (musiałam kupić w zamian za przysługę, co wcale nie było łatwe, bo w 4-tym sklepie dopiero były). Olej też coś świrował – po pierwszym odpaleniu prawie zniknął z bagnetu, a po pierwszej przejażdżce wszystko wróciło do normy. No i po złożeniu motocykla, została nam jedna śrubka – klasyka haha. Na szczęście osłona tłumika się o nią upomniała telepaniem 🙂 .
Pierwsze koty za płoty! Jak mi szło? Nadzwyczaj dobrze, jakby tej przerwy nie było. Moje lęki raczej tkwiły w głowie np. przy nawracaniu na małej powierzchni z wysokiego krawężnika – poszło zgrabnie, ale co się namartwiłam, czy dam radę?! 🙂 Moja ręka też nie była wdzięczna za takie traktowanie, bo zapomniała już zupełnie, jakie to obciążenie. Bark bolał początkowo na każdej nierówności, przybliżałam się do kierownicy, żeby mieć ręce bardziej zgięte w łokciu i nieco je amortyzować. Potem było trochę lepiej, pierwszy szok minął.
Miał do mnie wpaść Krzysiek na Trampku z Wrocławia, a mój plan obejmował odwiedzenie kolegi – motocyklisty, który akurat był w Złotym Stoku, a potem jakieś jeziorka paczkowskie. Ruszyliśmy po 13 i zrobiliśmy razem ok. 50 km, jakoś przez przypadek, bo nie mogłam trafić w to miejsce, gdzie byliśmy grupą 10-ciu motocyklistów. Ręka wołała o litość! Starałam się jej nie ściągać z kierownicy, bo ponowne podniesienie było trudne. Palce drętwiały przy dłuższej jeździe szorstkim, równym asfaltem. Dałam radę, ale jednocześnie cieszyłam się z powrotu do domu, bo to już była jej granica, na pierwszy raz.
Kuba w Złotym Stoku po raz pierwszy widział mojego Pomidora i fajnie skomentował, że jakiś taki duży (w porównaniu do Stringa), odpucowany i pierwszy raz widzi, żeby z jednego cylindra szły dwa wydechy 🙂 .
p.s. A mam też zapowiedzianą wizytę Magdy, która po przymiarce do mojego Pomidora kupiła sobie takiego samego, tylko niebieskiego. Z pewnością zrobimy sporo fotek! A poniżej kilka z dzisiejszego wypadu:
Powodzenia z pomidorem 🙂
Hej,
Gratuluję rozpoczętego sezonu
Dzięki!
Niestety znowu wróciła zima, ale na pocieszenie w weekend mamy Targi Motocyklowe w Hali Ludowej 😉