Pierwsza jazda Pomidorem

Straszyło dziś piorunami i deszczem, ale na szczęście przeszło bokiem, i asfalt był suchy. Postanowiłam, więc przejechać się pierwszy raz, nowym motocyklem. Jak go kupowałam, to moja ręka z trudnością leżała na kierownicy. Teraz, po 3 tygodniach czuję lekki dyskomfort, ale już leży lżej i spokojnie da się kawałek pojechać.

Akumulator po podładowaniu znów padał, ale się zorientowałam (w porę hehe), że odpalam na światłach – bez nich się udało. Pierwszy kurs – to sklep 3 kilometry dalej. Ciężki jest do cofania, dobrze, że nie wzięłam innego, więcej ważącego, bo to już moja granica wagi. Ruszam… łooooo matko, co tak szybko? Ledwo wykręciłam przed płotem 😉 (chyba jednak na półssaniu ruszać nie będę – na tym etapie). Wyjechałam na drogę, jedynka, dwójka, trójka – z przyzwyczajenia. A tu? Szarpie i telepie, jak szalony. Że, co? Nie trójka? No nie! 😉 Wracam na dwa i tak jadę przez wioskę. Biegi wchodzą fajnie, nawet lepiej niż w Stringu. Macam hamulce, no działają i łagodnie, spoko… No i pozycja kręgosłupa, rąk i nóg jest idealna (dopiero teraz czuję różnicę, jak wąska kanapa Stringa napinała mi mięśnie nóg). Po serii prób i błędów zawiozłam zakupy do domu i wyjechałam jeszcze raz, do pobliskiego mechanika, żeby obejrzał Pomidora.

Wskoczył na niego i pojechał. Raz mnie minął, zawrócił i jeszcze raz, i jeszcze raz – już wiedziałam, że mu się spodobało. Wrócił i powiedział, że to zajebista maszyna, a sam planuje kupić sobie, kiedyś enduro BMW. Potwierdził, że silnik tego typu, tak pracuje i już – to tylko kwestia przestawienia się. Wypiliśmy kawę, wziął córkę na swój motocykl i pojechaliśmy w małą traskę, tak 15 km. Ostrzegałam, że to pierwsza jazda i szybko nie pojadę. Tak 70 km/h czasami było, ale w zakrętach jeszcze się czaję, bo nie mam pewnego wyczucia gazu. Jak się wyluzowałam i jechałam na słuch, to już mi się te telepania nie przytrafiały (czasem zerkałam na te zielone pole na obrotomierzu przyklejone przez Maćka). Muszę się nauczyć słuchać Pomidora – to będziemy zgraną parą! 😉

Po pokonaniu 2/3 trasy zaczęło się mrowienie w palcach, następnie przestałam czuć końcówki palców na klamce i coraz wyżej. Musiałam stanąć, spuścić rękę i popracować nią, żeby ukrwienie wróciło (to normalne, poprzednio miałam tak, do pół roku po operacji). Dlatego liczę się z tym, że dłuższe trasy to dopiero na wiosnę będę robić. Ale nawet te małe traski na moto, dają mi pozytywny strzał energii. Byłam wyluzowana, oglądałam krajobrazy i czułam się, jak właściwy człowiek na właściwym miejscu! 😉

To jest moje miejsce – (nie na ziemi, ale) na kołach.

Żeby nie było tak kolorowo (bo życie to nie bajka!) – to zostawiłam motocykl pod domem. Wychodzę, dwie godziny później, a on leży! I słyszę, jak cieknie paliwo! Chciałam go podnieść (hehe dobry żart), ale szybko zawołałam tatę. Jakoś, wspólnymi siłami się udało, przy siarczystej wiązance (jaki to miałam, zajebisty, mały motocykl, kiedyś…). Okazało się, że miękka trawa – to słabe podłoże dla Pomidora, wtoczyliśmy go na deski (powstaje tam garaż dla niego) i rano zrobię obdukcję. Na pierwszy rzut oka – bez strat, tylko przydały się handbary (jeden się przesunął), ale przy przetoczeniu piszczały klocki z przodu. Jutro się okaże…

p.s. Bez szkód, piszczały klocki, bo przesunięty handbar zaczepił o klamkę.