No i zameldowałam się w Lądku Zdrój – miejscowość malutka, ale ma swój urok. Życie kręci się tu wokół zabieganych kuracjuszy (bo zabiegi są porozrzucane po innych ośrodkach w mieście) i ciężko spotkać tubylca na ulicy. Najbardziej brakuje tu wiosny, zieleni i motocykli ;-), bo wtedy to miejsce tętni pewnie, większym życiem.
Poprosiłam o młodszą koleżankę do pokoju i się udało, więc nikt mi tu nie zrzędzi ;-). Ekipa „młodzieży” (czytaj do lat 40-tu) to może z 8 osób – no ale to wystarczy, żeby zorganizować wieczorny wypad na miasto. Muza trochę słaba, bo z lat nie-wiem-których, ale większości kawałków w życiu nie słyszałam ;-). Powiedzmy, że przy odpowiednim „przygotowaniu” przy wszystkim można potańczyć. Swoją drogą – to też rehabilitacja!
A same zabiegi – to dużo pluskania (na szczęście) w cieplutkiej wodzie. Kąpiele, ćwiczenia w wodzie i bez, borowinka i inne, bardziej pospolite sprzęty. Pani na gimnastyce mnie zaskoczyła, bo ma różne fajne „patenty” na rozruszanie mojej ręki, więc jestem bardzo dobrej myśli.
Wiosno przybywaj! 😉
Skończyłam czytanie bloga, gdzies koło czerwca zeszłego roku, jak szykowałam sie na egzamin (tak zeby sie podbudowac ze kursantka od Waldka zdała za pierwszym razem bez problemów ;)) potem jakos przestałam – zdawałam egzam 3 razy. I wchodzę ci ja w styczniu czy lutym i CO JA PACZE? Ze sie poskładałaś i to tak konkretnie.
Trzymam kciuki za rehabilitację! i głowa do góry!
😉 No mi to trzeba życzyć – ręki do góry! ;-D
Trzymaj się i zdrowiej!
Zdrowiej zdrowiej, wiosna najwyraźniej czeka aż Dydka wydobrzeje…