Mały dołek..

Nie wiem, czy przez te deszcze, czy tak ogólnie – złapałam małego doła. Krążyły mi po głowie same czarne myśli, że się do jazdy motocyklem nie nadaje, że marzenia są piękniejsze niż ich realizacja, że tak długo to wszystko trwa – a to dopiero początek początku tej motocyklowej drogi… (nie, nie byłam przed okresem ;-)).
Pojechałam się pocieszyć, wsiadając na Stringa, ale padało i jazda też była ostrożna – nie dodała mi „powera”.

Minęły 4 dni, pogoda się poprawiła i pojechałam ponownie potrenować. Odkryłam mały zagajnik leśny i tam znalazłam ten zagubiony sens! Drogi fajne, bo moje opony dawały rade (mało piachu-zabójcy) i trochę pułapek (kałuż, kolein) do ominięcia. To z jednej strony – wyzwanie, bo trzeba dać sobie radę, a z drugiej – ciekawość, co jest dalej i dalej…

Odnalazłam tam tą pewność, że chcę jeździć. Odnalazłam tam też optymizm, że będzie dobrze!

4 odpowiedzi na “Mały dołek..”

  1. Marzenia są po to,żeby je realizować!
    A najtrudniejszy pierwszy krok…a Ty, zobacz jak daleko już zaszłaś! I rezygnować z tego w połowie drogi? Nieeeeeee myśl tak nigdy więcej 🙂

    Chwile załamania są po to,żeby sobie uświadomić, na ile nam na czymś zależy.
    Bez nich późniejszy zmak zwycięstwa nie byłby taki sam;)

  2. Nie poddawaj się, to przechodzi 🙂 wiem, co mówię, bo też to mam za sobą… zrobiłam prawko w zeszłym sezonie, a raczej już po sezonie, bo końcem października, a egzamin zdawałam przy 9°C, ale adrenalina (a na początku oczywiście i nerwy) tak trzyma, że nawet się tego nie odczuwa 🙂 I również dosyć późno zaczęłam (jestem starsza od ciebie). Mnie zaraził kolega z pracy, z którym jeździłam jako plecaczek (na śmigaczu!) I to było tak niesamowite przeżycie, że powiedziałam sobie „ja też tak chcę” 🙂 Ale jak to często bywa, trochę się przeliczyłam, bo wydawało się, że to takie proste! Ale nie dla mnie, to tylko tak łatwo wyglądało u kogoś, kto jeździ już od lat 🙁 Mój tato skomentował to krótko: „a bo ty z krzesła chcesz się przesiąść na wielki motor i od razu chcesz wszystko umieć” 🙂 I miał rację… Nie miałam jakiegokolwiek doświadczenia! Nie wiem już, ile miałam w sumie dodatkowych godzin, ale dużo mnie to kosztowało: nerwów, potu i oczywiście kasy. Też miałam poobijane nogi, jakbym była nastolatką (a już dawno przestałam nią być). Ale warto było! To jest ogromna satysfakcja! Ale dopiero teraz uczę się jeździć tak naprawdę. Mam za sobą moje pierwsze 3500km przejechanych samodzielnie i oby tak dalej 🙂 Oczywiście, że są wzloty i upadki (w dosłownym tego słowa znaczeniu), ale tych ostatnich jest coraz mniej 🙂 I nadal jest niesamowicie! Trzymam kciuki

  3. Dziękuję za słowa pocieszenia 😉 Chyba każdy musi przejść te wszystkie etapy nauki i tak samo – te chwile zwątpienia. No nie powiem, blog mnie też motywuje, by to zadanie dokończyć! Bo, że sobie w oczy nie mogłabym popatrzeć – to pal licho, ale przed moimi „czytelnikami” to by mi było dopiero wstyd tak tchórzyć! 😉

  4. i dlatego, całe szczęście,że masz blog.
    Wycofać się po prostu już nie wypada :>

Możliwość komentowania została wyłączona.