Badanie poświadczające moją zdolność do prowadzenia motocykla składało się z dwóch części: „gimnastycznej” i „naocznej” :-).
Gimnastyka była lekka: jakiś przysiadzik, marsz, stanie na palcach, pochylenie itp. Aczkolwiek nie tradycyjna – bo w większości z zamkniętymi oczami. Całkiem dziwne to uczucie – nie wiesz w sumie, czy idzie Ci dobrze, czy źle – bo umysł głupieje po ciemku :-). No… klasyczne dotykanie czubka nosa, to dało się poczuć, przynajmniej. Ale najważniejsze, że komentarz był – „bardzo dobrze” od Pana doktora, na koniec, uff…
Potem krzesełko i przyrząd do badania wzroku – taki jak u okulisty, tyle ze różne cuda tam jeszcze ma :-). Najpierw klasyczna tablica z literkami różnej wielkości, potem kolorowe cyferki – co wykluczają daltonistów. I takie fajne zagadki trójwymiarowe, co trzeba wiedzieć co ma się bliżej, co dalej, i jakieś inne kombinacje. A na koniec światełka w skrajnie bocznym polu widzenia, które zauważyć trzeba w porę.
To też poszło mi dobrze, jeszcze taka ankieta do wypełnienia została o chorobach, zażywanych lekach itp. No i słyszę pytanie: – „Czy ma Pani jakieś tatuaże?”. Odpowiedziałam, że mam. Ale to pytanie nie dawało mi spokoju – bo przecież to nie choroba i w śmiganiu motocyklem nie przeszkadza! Spytałam więc, skąd takie pytanie i w tym samym momencie pożałowałam – bo usłyszałam: -„Bo jak Panią znajdą bez głowy, to będzie łatwiej zidentyfikować ciało”…
P.S. jeździć mogę bezterminowo, a dr House też motocyklem jeździł 😉