W tym roku święta zbytnio nie rozpieszczały aurą i temperaturami. A tuż po moim powrocie do Wrocławia – w Kotlinie Kłodzkiej spadł… śnieg. Widząc wcześniej te mrożące krew w żyłach prognozy, postanowiłam wyjechać pierwszego dnia świąt. Decyzję tą poprzedzała analiza opadów deszczu w poszczególnych miejscowościach po drodze i wyszło mi, że jak wyjadę o godzinie 16 to powinnam ominąć wszelkie mokre kataklizmy.
Szkoda, że to tylko w teorii, bo w praktyce to wyjechałam i po 10 kilometrach trasy dopadła mnie taka ulewa, że nie widziałam gdzie jadę, a jedna pani nawet popukała się w czoło na mój widok haha. No cóż przyjechałam na moto to i wyjechać jakoś muszę… Szyba parowała, a jak ją otwierałam to znowu zamarzała mi twarz. Postanowiłam jednak najgorsze opady przeczekać na stacji paliw.
Jak opady nieco osłabły to ruszyłam w dalszą drogę. Byłam już mokra, więc wkładanie przeciwdeszczowego kombinezonu nie miało sensu, a przy okazji mogłam przetestować odporność na wodę kompletu Macna, rękawic Dane z gore-texem i butów Gaerne też z gore-texem. Nie przemokłam! Jedynie palce z rękawic wyciągnęłam bordowe z zimna, ale nie mokre.
Padało jeszcze całą godzinę, ale na takim poziomie, że dało się jechać te 80 km/h omijając zalane koleiny na drodze. Pod Wrocławiem niebo rozjaśniało i już się prawie ucieszyłam, gdyby nie to, że zaraz po przekroczeniu granicy miasta znowu zaczęło lać. Odstawiłam motocykl na parking i poszłam w kasku do domu, oczywiście przestało padać jak tylko do niego weszłam 😀 .
Mówią, że jak poniedziałek wielkanocny jest lany to będzie szczęśliwy rok. Cieszę się bardzo, że się załapałam na tą promocję matki natury do spółki z przeznaczeniem 🙂 .
p.s. A tak Dziabąg dołączył do zaszczytnego grona moich motocykli, które wiozły święconkę do kościoła: