Na wieś pojechałam w sobotę rano i koło południa zadzwonił do mnie kolega Łukasz z pytaniem, czy jestem w domu – bo nietypowa sprawa jest. Otóż, gdy śmigał sobie po okolicy, to spotkał dwóch motocyklistów z Ukrainy z problemem technicznym. Okazało się, że jednemu padł alternator i poszukują miejsca, i narzędzi do opanowania usterki. Zaprosiłam ich więc i nakierowałam do siebie – bo w końcu mam tego mechanika samochodowego po sąsiedzku. Sprawa dojazdu nie była jednak tak prosta, bo w międzyczasie (od mojego poprzedniego pobytu na wsi) został rozebrany most po drodze i musiałam po nich wyjechać, żeby oprowadzić objazdem przez stary PGR. I znów mój mały String został przewodnikiem dla wypasionych maszyn ;-).
Chłopaki zaczęli rozbierać motocykl, a mój kolega skoczył do domu po własny alternator na wypróbowanie. Okazało się jednak, że nie pasuje. Młodzi motocykliści zadecydowali, że pojadą dalej i będą, co jakiś czas zamieniać się akumulatorami. Czas ich gonił i nie chcieli poczekać (namiot mieli) na regenerację alternatora. A wycieczkę mieli dość interesującą, bo z Paryża przez Stuttgard, Pragę (mój Dzbanów hehe) na Ukrainę.
Fajna jest ta motocyklowa jedność i otwartość na innych. Motocykl sprawia, że pozytywniej widzi się świat (przynajmniej ja tak mam) i czuje się jakąś sympatię do innych motocyklistów. Kierowcy samochodów najchętniej pozabijaliby się między sobą, obtrąbili i zwyzywali. Motocykliści są bardziej zjednoczeni – jak widać, nawet międzynarodowo ;-). W podziękowaniu Łukasz dostal od podróżników małą podkowę na szczęście.
(Ostatnie moto to Łukasza, a pierwsze to te popsute).
A wieczorem pojechałam do znajomych w Ziębicach, gdzie był też brat mojej koleżanki – „Łoś”. On też jest motocyklistą, ale jakiś czas temu padł mu crossowy motocykl i oczka mu się zaświeciły na możliwość przejażdżki moim Stringiem. Oczywiście, nim zaproponowałam – to zrobiłam „wywiad środowiskowy”, co do jego umiejętności. Pożyczyłam mu swoje ubranko, wsiadł i mówi: „o rany, masz tu jakieś kwiatki!”. No fakt… stokrotki na motocyklu powinny skutecznie odstraszać męskich jeźdźców – no ale tak się nie stało ;-). Pojechał, a mi z pewnością ciśnienie podskoczyło – bo jak to określiła koleżanka: „jak swoje dziecko oddać w obce ręce”. Na szczęście po jakimś kwadransie już usłyszałam Stringa w oddali (zdecydowanie lepszy ma dźwięk jak się na nim siedzi 😉 ) i kamień spadł mi z serca, że wszyscy są cali.
Łoś wrócił z uśmiechem od ucha do ucha – więc przynajmniej miałam satysfakcję, że komuś sprawiłam przyjemność, a chwilę potem w podziękowaniu dostałam prezent! Motoryzacyjną miseczkę na orzeszki? Wzięłam to do ręki, patrzę… no miseczka… Falowana jakoś dołem i tyle. Po chwili ją odwróciłam i dopiero wszyscy zajarzyli o co chodzi. Jest boska! Ale zawsze będę ją kłaść do góry nogami ;-).
Widzę że kolega Łukasz fanem jest Rossiego 🙂
A mnie dziś padł nie alternator ale rozrusznik, tzn chyba szczotki do wymiany. Jak rano (7 stopni C) zatrzymałem się w Siewierzu po moje ulubione croissanty prosto z pieca to karą za łakomstwo było odpalanie samemu motocykla na popych. No ale teraz wiesz, kawka, croissant i Twój blog. Czegóż chcieć więcej.
LwG
To była kara za te kalorie – musiałeś coś spalić w wysiłku fizycznym, żeby na croissanty zasłużyć 😉 Ważne, że plan dnia nie został zaburzony i w poniedziałek znów w pracy jesteśmy… ;-/ hehe
A co do moto Łukasza to z tego co kojarze, to okazja była i dlatego wziął taki. Swoją drogą ciekawy model, bo jak jedzie gdzies to jest żółty, ale jak wraca – to czarny bo malowanie ma dwukolorowe (maskowanie antypolicyjne hehe).