Brrrrrrr i to nie jest odgłos motocykla ;-)

Dziś musiałam przywieź Stringa do Wrocławia i tym samym dobiłam do swoich pierwszych 500 km po odebraniu prawa jazdy ;-)! Wiedziałam, że nie będzie tak kolorowo jak podczas słonecznego weekendu na Czarnej Górze, ale żeby aż tak zimno? Brrrrrrrr

Wyjazd się trochę opóźnił, bo usłyszałam, że mój sąsiad coś sobie spawa, a tak się składa, że mój String też ma coś do zaspawania… Podczas mojej pierwszej gleby lekko puścił spaw pomiędzy ramą a podnóżkiem. Jeździłam dalej, ale jak jutro mam ćwiczyć jazdę w terenie i stanie na motocyklu (szczerze, to jeszcze nie wiem po co się staje, przecież na siedząco jest wygodniej ;-)) to lepiej to było naprawić… Sąsiad się zgodził i pospawał mi to ładnie, aczkolwiek zdziwił się, że tak cienka ta blaszka.

Melduję swoją gotowość do jazdy!
Przygotowałam się na zimno solidnie, wyciągnęłam z szafy spodnie w których wyglądam prawie jak ten ludzik z Michelina 😉 (są ciut za wielkie, ale za to konkretne!) i jeszcze pod nie – jeansy. Do kurtki wpięłam podpinkę plus golf, kamizelka wiatroodporna i polar – nie miało prawa mi być zimno? hmmmm 😉

Zanim dojechałam do pierwszej stacji benzynowej, już poczułam swoje słabe punkty. W kurtce – pod pachami, to miejsce skutecznie oddaje ciepło. Po drugie – dłonie, zmieniłam rękawice na grube i skórzane. Po trzecie – twarz i tu pomogły dwie kominiarki – jedna odkryta snowboardowa, a na to druga, taka, że tylko oczka widać ;-), no i chusta na szyję. Spodnie dawały sobie radę z wiatrem, aczkolwiek trochę ciągnęło zimnem od strony baku. To cud, że ja w tym wszystkim mogłam się jeszcze ruszać! 😉

Generalnie dziś raczej miałam słaby dzień do jazdy, koncentracja jakaś zdekoncentrowana ;-). Poza tym nieźle wiało i momentami jechałam zygzakiem, choć chciałam prosto. No i tradycją chyba już będzie, że lewe oko musi sobie popłakać, zanim przywyknie do jazdy (mam nadzieję, że to łzy radości były!).

Ruch, jak na piątek przystało – dość znaczny, ciągle musiałam uważać na to, czy mnie widzą inni kierowcy skręcając lub wyprzedzając. Gdyby nie to, że jechałam w swoim (niezabójczym) tempie, to pewnie było by wiele sytuacji podbramkowych, a była tylko jedna.

Wyszłam z zakrętu w jakimś lasku i mało nie wpadłam na przyczepę, bo z pola wyjeżdżał właśnie jakiś zawalidroga. Podziękowałam wtedy w myślach Arturowi (sprzedawcy od Stringa), który wbił mi do głowy, żeby wyrobić sobie pozycję dłoni tak, by po 2 palce spoczywały na klamkach. Wtedy hamowanie jest o wiele sprawniejsze i takie też było, jak już zobaczyłam przed sobą tą przyczepę.

Przez to opóźnienie ze spawaniem, złapał mnie mrok pod Wrocławiem i nie jechało się już zbyt dobrze. Sznur aut od strony miasta uniemożliwiał użycie długich świateł, ale dotoczyłam się jakoś do oświetlonego miasta. Tam też był kocioł, jak w środku dnia! Przez ten mój brak koncentracji, mało nie wymusiłam pierwszeństwa, ale w porę się opamiętałam. Tym razem cieszyłam się, a nie rozpaczałam – jak dotarłam pod garaż.