Dziś o 9 rano zameldowałam się pod garażem, żeby zabrać Stringa w drogę powrotną na wieś. A on miał dla mnie wiadomość! Na siedzeniu leżała wielka kartka w której ktoś mnie uświadomił, że to nie moja połowa boksu ;-). Moja to ta druga 50 cm dalej. Ot, i problem! 😉
Poubierałam się od stóp do głów i przy okazji mój nowy kask miał twarde lądowanie nr 1! W trakcie tego spektakularnego lotu, myślałam: „aaaa, tylko nie szyba, nie szyba!” Ale skubany okazał się odporny na tego typu ekscesy i zrobił sobie tylko minimalne ryski. Ufff ;-), ma opcję „blondynkoodporny”!
Zdecydowanie łatwiej mi jest zaczynać na wsi, a jak się wjeżdżę – to atakować miasto. Tym razem musiało być odwrotnie i trochę się denerwowałam. Zostałam obtrąbiona na pierwszych światłach, bo oczywiście z dwójki chciałam ruszać… Potem jechałam za ciężarówką z samochodami na pace, która miała praktycznie zerowe światła stopu i mi się nagle zatrzymała (bo nie wiedziała gdzie skręcić), ćwicząc mój refleks!
Odetchnęłam, jak już z miasta wyjechałam, rozluźniłam się, gęba sama mi się cieszyła… Zatankowałam i w drogę! 😉 Zimno było na początku, a potem słońce już bosko grzało. Daszek w kasku jest zbawienny – nic po oczach nie razi! Trasa już jechana, więc i luz mi się większy włączył, na prędkościomierz nie patrzyłam i dzięki temu poruszałam się i szybciej, i płynniej. Boooooosko! Tylko na dwóch połączonych zakrętach 90 stopni odpuściłam sporo gazu, a resztę łykałam jak leci. Im bliżej domu, tym smutniej mi było, że zaraz koniec trasy… No ale jest jeszcze popołudnie i jutrzejsza wyprawa na górę Sienna – jadę niestety sama, chyba, że jest ktoś chętny?
Taką wisienką na torcie był paragon ze stacji benzynowej pod domem – trasa ok 70 km na PB98 kosztowała mnie 7 zł ;-). No tak, to ja mogę jeździć!